Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 3:03 pm

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes ITqyIdO

W powietrzu unosił się zapach wilgoci zmieszany z kurzem, co raczej nie było żadną niespodzianką. Kamienica wyglądała bowiem na starą i w niewypowiedziany sposób zaniedbaną, jakby każdy, najmniejszy jej detal, z pomocą upływu czasu, stał się już jakąś naturalną pułapką dla wszelkich niechcianych gości. Jakby ta starość i zniszczenie były tutaj specjalnie, na swoim miejscu i bezsłownie manifestując wszelkie dziwactwa, jakich można się było tutaj spodziewać.

Ezechiel Yaxley


Jeśli tylko pokona się pierwsze odstręczające wrażenie i nie skręci się karku na drewnianych, starych schodach, których poręczy lepiej nie dotykać, na samej górze można trafić na małe (i jedyne na tym piętrze zajęte) mieszkanie. Choć będąc integralną częścią tej - wystarczająco starej, by zostać uznaną za ruderę i zbyt zaniedbanej, żeby panujący wewnątrz klimat uznać za zabytkowy - kamienicy, również poddało się upływowi czasu i nasiąknęło atmosferą zniszczenia, trudno zaprzeczyć, że prezentuje się o wiele lepiej niż reszta budynku.
Ustawione pod ścianą, wiecznie nierozpakowane pudła, usłana książkami podłoga, puste łóżko i zawalający środek, stojący przodem do niczego olbrzymi fotel, a nawet wisząca w kącie umywalka, w której często przesiaduje ropucha - wszystko to sprawia, że po pierwszym szoku, to połatane serwetkami mieszkanko potrafi wzbudzić całkiem ciepłe odczucia.
A gdyby ktoś jeszcze był ciekaw, to skrzypiąca podłoga jest ciemna, chropowate ściany pomalowano zaś na biało.
Toaleta znajduje się na korytarzu!
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:03 pm
Chociaż myślała, że darując sobie potrzebę ubierania wszystkiego w słowa w parku, wyświadczy sobie przysługę, teraz nie była już tego tak pewna. Wątpliwości pojawiły się już na schodach, kiedy starając się nie zwracać uwagi na woń wilgotnego kurzu, instruowała bibliotekarza by nie dotykał poręczy, a gdy przekręcała klucz w zamku, żołądek miała tak ściśnięty, że wypite zbyt szybko piwo podchodziło jej do gardła. Nie było już jednak odwrotu. Nie mogła po prostu zaciągnąć go do mieszkania i poczęstować herbatą, pokazując mu przy tym atlas motyli, który kupiła kilka dni wcześniej, w nagłej potrzebie skupienia wzroku na czymś pięknym i barwnym.
A może mogła? Może Ezechiel lubił motyle?
- Proszę nie zwracać uwagi na mgłę. Za kilka sekund opadnie.
Wsunęła się do mieszkania pierwsza, stając tuż za progiem i czekając, aż będąca efektem zaklęć osłona rozmyje się w powietrzu.
Zrobiła to nagle, pozwalając by w jednej sekundzie niewielkie mieszkanko zalało się pomarańczowym światłem, a Alice skorzystała z dodatkowej sekundy, jaką dawało atakujące przyzwyczajone już do mroku źrenice. Rozejrzała się szybko po swoim dobytku. Było tu czysto, co stanowiło miłą odmianę po mało przytulnym korytarzu. Jednak chociaż wszystko zostało starannie posegregowane, przeciętny człowiek potrzebował kilku sekund żeby zrozumieć, że znajduje się w mieszkaniu, a nie wynajętej graciarni. Niemal cała ściana po lewej stronie zasłonięta została przez ustawione piętrowo pudełka, akwaria i worki, a wiszący na gwoździu granatowy kostium, owinięty w folię i zdecydowanie droższy niż wszystko co Alice kiedykolwiek miała na sobie, zdradzał, że absolwentka ma jednak jakieś ambicje. Stojący pod nim kociołek pełen był buteleczek z eliksirem uspokajającym, których połowa była już pusta. Hughes szybko odwróciła od nich głowę. Minęła przylepioną do podłogi i dodatkowo zabezpieczoną sznurkiem doniczkę z mandragorą i zawalający środek, ustawiony przodem do niczego fotel ze skłębioną pościelą. Jednocześnie podniosła z ziemi pełen zakładek podręcznik od Historii Magii, zawstydzona tym, że dała się przyłapać na braku szacunku do książek i w tej samej chwili jej wzrok padł na stojący w rogu kosz na śmieci. Wystawał z niego zdecydowanie pozbawiony zakładek i zdecydowanie przedarty w połowie podręcznik od numerologii. W jego stronę również postanowiła więcej nie spoglądać.
- To tutaj... - mruknęła, stając przy metalowym łóżku i odkładając na nie księgę. Klęknęła na gołym materacu, celowo nie odwracając się w stronę Ezechiela, wystraszona tym, że może się rozmyślić i całkowicie skupiła się na ścianie przed sobą. Biała, nierówna powierzchnia przyozdobiona została pozbawionymi ramek zdjęciami. Jedno z nich, stare i nieruchome, mogłoby przedstawiać samą Alice, gdyby tylko stojąca na nim bokiem kobieta nie miała tak kobiecych kształtów, a jej twarz nie była tak spokojna. Na drugim, zdecydowanie przedstawiającym już samą pannę Hughes, czerwieniła się ona cały czas na nowo, podczas gdy młody chłopak z długimi włosami obejmował ją od tyłu i pokazywał jej rogi, bezskutecznie próbując ją skłonić do patrzenia w obiektyw. Alice zignorowała fotografie, zjeżdżając palcami do kwiecistej serwetki. Złapała ją i odczepiła od ściany, pozwalając żeby dyndała na jednym, doczepionym wciąż rogu. Ściana przed nią wyglądała jakby ktoś do niej strzelił. Puchonka wsunęła palec w okrągłą dziurę.
- W zeszłym tygodniu... W zeszłym tygodniu przywołałam długopis z tamtego małego stolika w kącie. - Przełknęła ślinę. Stolik stał niebezpiecznie blisko kosza na śmieci. Przesunęła się szybko i rozchyliła żółte zasłony. Taka sama serwetka łatała stłuczoną w rogu szybę. - A cztery dni temu chciałam otworzyć okno zaklęciem.
Wreszcie odwróciła się w stronę Yaxleya, w ostatniej próbie ocenienia jego osoby i zsunęła się z łóżka. Szybkim krokiem podeszła do stosu pudeł i wyciągnęła sporych rozmiarów księgę z pożółkłymi stronami.
Przysiadła na kufrze i otworzyła ją na jednej z zaznaczonych stron.
- Dostałam w księgarni "Teorię Magii" Hapnera. Wyjaśnia w niej, że nagły przyrost siły i brak kontroli mogą być spowodowane intensywnymi ćwiczeniami, wykraczającymi poza to, do czego był przyzwyczajony dany czarodziej. Nie mówiłam panu wcześniej, ale kiedy ostatnio mnie pan uczył, to ćwiczyłam też Zaklęcie Patronusa. Tak poza lekcjami... - zmieniła stronę. - Zdaniem Hapnera jednak, najczęściej dotyka to małe dzieci i objawia się w niekontrolowanym użyciu czarów. Rozumie pan, ich moc się rozwija, i musi jakoś znaleźć ujście. Nie wyjaśnił więc co ma zrobić dorosły czarodziej, kiedy do jasnej cholery boi się użyć Lumosa żeby czegoś przy okazji nie spalić. - Zatrzasnęła książkę, drżąc w nagłym wybuchu złości. Odetchnęła głęboko, nim znów podniosła twarz na bibliotekarza.
- Przepraszam. Uznałam po prostu, że powinien pan to wiedzieć zanim wyciągnę przy panu różdżkę.
Zmarszczka, która pojawiła się na jej czole była tak duża, że przebiła się przez zaklęcia ochronne, a gdzieś na dnie brązowych oczu czaił się strach.

Ezechiel Yaxley
Oczekujący
Ezechiel Yaxley

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:04 pm
Ten jej brak jakichkolwiek informacji na temat tego, co może czekać go w środku, nieco pobudził jego ciekawość. No bo w końcu - jakie to tajemnice mogła skrywać Alice Hughes, absolwentka Hogwartu, przynależąca jeszcze paręnaście dni temu do Hufflepuffu? Nie spodziewał się w sumie niczego takiego. Żadnych fajerwerków, żadnych niespodzianek, a kiedy powiedziała, żeby nie dotykać poręczy, po prostu schował ręce w kieszenie spodni, jakby chcąc dobitnie pokazać jej, że nie ma takiego najmniejszego nawet zamiaru.
W powietrzu unosił się zapach wilgoci zmieszany z kurzem, co raczej nie było żadną niespodzianką. Kamienica wyglądała bowiem na starą i w niewypowiedziany sposób zaniedbaną, jakby każdy, najmniejszy jej detal, z pomocą upływu czasu, stał się już jakąś naturalną pułapką dla wszelkich niechcianych gości. Jakby ta starość i zniszczenie było tutaj specjalnie, na swoim miejscu i bezsłownie manifestujące wszelkie dziwactwa, jakich można się było tutaj spodziewać. Przypominała mu nieco rumuńskie kamieniczki, które opuszczone, zapleśniałe i obwinięte pajęczymi nićmi były w podobny sposób, równie tajemniczy i niebezpieczny.
W sumie to za jakiś obrót spraw by się nawet nie obraził. Herbatę przyjąłby i tak, wspaniałomyślnie pozwalając Alice wycofać się z podjętej decyzji, bo przecież póki nie zaczęła papleć, mogła jeszcze zmienić zdanie w każdej chwili i nawet pokazać mu ten atlas motyli, chociaż to... Dobrze wiemy, że wszystkie prezentacje kolekcji motyli w prywatnych dobytkach były podszyte legendami o starszych panach wabiących na to młode dziewczyny. Całe szczęście, to Ezechiel był tutaj starszy, więc nie miał się czego bać i na całe szczęście dla Hughes - nie posiadał atlasu motyli.
Nie zwracać uwagi na mgłę... Na mgłę! Musiał powiedzieć, że dziewczyna zdawała się reprezentować poziom zabezpieczenia swojego mieszkania, swojej przytulnej rudery, idący ramię w ramię ze środkami ostrożności Zakonu Feniksa. Ba! Powinni się najwyraźniej od niej uczyć, bo widząc to zaklęcie ochronne, które dość szybko rozpełzło się po ścianach, gdy weszli do pomieszczenia, było jak na czarownicę, która dopiero opuściła szkołę, dość silne.
Zamrugał parę razy, tkwiąc jak ten kołek w miejscu i pozwalając by jego oczy przyzwyczaiły się do nagłego światła, a kiedy to już zrobiły - rozejrzał się dookoła, z miną raczej obojętną i mało wyrazistą, czyli typową dla niego. Spojrzenie prześlizgnęło się po pomieszczeniu i bambetlach, które zagracały pomieszczenie; po kostiumie, akwariach i nieszczęsnym kociołku z eliksirami uspokajającymi. Najwyraźniej ktoś tutaj miał większe problemy z socjalizacją niż on kiedykolwiek mógłby mieć. Potem zaatakował mandragorę i idąc za ciosem - fotel ustawiony na środku, a potem na smętnie porzuconą książkę do Historii Magii.
Zrobił w końcu parę kroków za nią, a na jej słowa spoglądając na jej sylwetkę, która zatrzymała się przy łóżku. Szybko jednak porzucił ją i barłóg, żeby przejść do zdjęć, które miała zawieszone nad nim. Zgadywał, że kobieta była jej matką, a to jakże urocze zdjęcie parki to... Czy to nie był ten jakiś tam ślizgon z szóstego roku? Dziewczyna jednak zdawała się chcieć mu zaprezentować coś innego, jak galerię zdjęć i historię swojego życia, bo palce dotknęły jednej z serwetek zawieszonej na ścianie, ściągając i odkrywając przed oczami bibliotekarza coś, co sprawiło, że jego umysł przeskoczył z leniwego, błogiego wręcz stanu analizowania wystroju wnętrza, do czegoś bardziej skomplikowanego i delikatnego. Do analizowania kłopotów, które niosły za sobą także jej słowa.
Na początku pomyślał, że hej, użyła różdżki do tego długopisu, ale po chwili nie był pewien, czy dokładnie tak powinien interpretować jej wyznanie. Perspektywa, że mogła to zrobić za pomocą samej głowy, była dla niego nieco... mroczna w swoim wyrazie. Mało było bowiem czarodziejów, którzy potrafili takie cuda: w samym Hogwarcie były chyba tylko dwie takie osoby. Dumbledore i nauczycielka Astronomii, a to drugie było wiadome raczej tylko dlatego, że kobieta upodobała sobie wykorzystywanie własnej zdolności do trzaskania okiennicami kiedy trzeba i pokazywania rzutów nieba, żeby coś wbić do łbów dzieciakom.
Jego jasnobłękitne spojrzenie podążyło za nią wręcz leniwie, chociaż wyraz twarzy miał zacięty i uważny, mimo tego że wciąż chłodny. W dalszym milczeniu wysłuchał jej dalszych słów, a potem... potem nastała cisza. Cisza, podczas której Ezechiel pokonał resztę dystansu do łóżka, żeby pochylić się nad nim i przyjrzeć śladowi po długopisie, ocenić odległość od łóżka do stolika, a potem spojrzeć na dziurę w szybkie.
- Rozumiem. - słowo, które opuściło jego usta było pełne... czegoś. Niezidentyfikowanej emocji, którą może i mogłaby wziąć za niepokój, przy odrobinie chęci. Nie było tym jednak. Yaxley był o wiele bardziej zaciekawiony tą sytuacją, jak cokolwiek innego i ni wyglądał, jakby zaraz miał spakować manatki i stąd uciec. - Na początku może powiedz mi, po co ci te wszystkie zaklęcia ochronne. Po co ci eliksiry uspokajające. Po co ci Affectus Occulo. Używając tego wszystkiego, tylko pogarszasz sprawę. Jeśli moc narasta i nie może znaleźć ujścia, to w ten sposób sprawiasz, że jest jej coraz więcej i jest coraz bardziej wzburzona. - przykleił serwetkę do szyby, tak jak była i poprawił firankę. - Emocje oddziałują na magię. Są z nią w pewien sposób związane.... Boisz się użyć zaklęć, ale jeśli chcesz opanować swój aktualny poziom mocy, to musisz ich używać, a nie wzbraniać się od tego. Dzieci, które wykazują zdolności magiczne, nie na darmo je ćwiczą. Jeśli tłumisz w sobie moc... jeśli robisz to zbyt długo... Wiesz czym jest Obskurus?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:07 pm
Stanowczo powinna zaproponować mu herbatę. Tego w końcu wymagała kultura, a tak (pozornie) poukładane dziewczę nie powinno zapominać o tak podstawowych kwestiach. Halo! To wychodziło poza schemat, a wszystko co wychodziło poza schemat przyciągało uwagę i rodziło pytania. Tymczasem prawa noga opadała na lewą a lewa na prawą. Łokcie uderzały o boki, a podbródek drżał, podczas gdy bibliotekarz przyglądał się efektom jej nieudanych (czy też udanych aż na wyrost) praktyk. To było krępujące. Nawet samo nie panowanie nad magią, z różdżką czy też bez, nie mogło równać się z obecnością Ezechiela w jej mieszkaniu. Postąpiła ogromnie nierozważnie zabezpieczając się przed intruzami i zapominając o gościach... Nawet jeśli żadnych gości nie planowała.
Można było być pewnym, że gdyby tylko Hughes znalazła się w sytuacji bezpośrednio zagrażającej jej życiu, dzięki wyhodowanym na paranoi umiejętnościom, obwarowałaby mieszkanie ilością zaklęć tak wielką, że samo przekroczenie progu zajęło by im pięć minut. Tymczasem mogła tylko siedzieć, przeskakując oczami od jednego alergicznego punktu do drugiego i starać się nie przyglądać na zmianę eliksirom i zegarowi.
Wreszcie Yaxley przerwał ciszę, a ona wyprostowała się skupiając wzrok na jego sylwetce i siląc się na spokój. Rozumiał. A skoro rozumiał, to może też wiedział jak mogła wykaraskać się z tego błędnego koła. I kiedy tak zastygła w oczekiwaniu, mając nadzieję usłyszeć jakąś mądrą teorię i poznać złote lekarstwo, kilkoma krótkimi zdaniami rozwiał jej wszystkie nadzieje.
- Skąd pan... - dłoń byłej Puchonki bezwiednie powędrowała do jej twarzy, a następnie zanurkowała w kieszeni. Alice milczała przez dłuższą chwilę, obracając w palcach papierowego żurawia, nim w końcu wyciągnęła go na zewnątrz i chwyciła za skrzydełka. Wyginała je w górę i w dół, jakby chciała zmusić papierową ptaszynę do lotu.
- Przecież widział pan korytarz. Nie jestem pewna kto tu mieszka, ale wolałabym nie ograniczać się do zardzewiałego łańcucha na drzwiach.
Brzmiała swobodnie. Bardzo swobodnie jak na kogoś, kto poczuł się nagle jak sarna która widzi przed sobą światła reflektorów. W zmęczonych oczach malował się teraz z resztą ten sam wyraz przerażenia, a Hughes nie podniosła ich znad papierowej zabawki żeby sprawdzić, czy bibliotekarz opuścił swoje miejsce przy oknie. Fakt, że wiedział o zaklęciach na jej twarzy był chyba bardziej zawstydzający niż obecność tych nieszczęsnych eliksirów.
Dłonie bawiące się żurawiem przyspieszyły.
Nie tego chciała. Chciała wyjaśnienia. Prostego, szybkiego, sprawdzonego. Był w końcu u licha starszy, mądrzejszy i oczytany, nic więc dziwnego, że chciała go... wykorzystać? Tak, wykorzystać... Niewygodna świadomość odebrała jej resztkę kontroli i fałszywą pewność siebie.
- A eliksir mogę pić jeden. Załatwione. - Odpowiedziała wreszcie, jak zwykle nie udzielając odpowiedzi, a ton jej głosu zmienił się na nieprzyjemny. Opuściła ręce na kolana, nagle bardzo zmęczona całą sytuacją.
W końcu to o n a go tu przyprowadziła i to o n a czegoś od niego chciała. Nie powinna więc być opryskliwa. Machnęła kilka razy nogami i westchnęła cicho, nie chcąc przeciągać ciszy i dawać mężczyźnie okazji do opierniczenia jej za ten wredny ton.
- Chyba wiem o czym pan mówi. Kiedy miałam pięć lat, spędziłam noc w domu, który mnie przerażał. Był wielki i ciemny, a na korytarzu stał wypchany niedźwiedź - wzdrygnęła się. - Kiedy rano wstałam, wszystkie kwiaty w doniczkach i wazonach zwiędły... - uśmiechnęła się, uśmiechem któremu stanowczo brak było wesołości i znów zaczęła obracać w palcach swój papierowy podarek. Pokręciła też przecząco głową.
- Brzmi jak jakieś paskudne stworzenie, które obłazi ze skóry.
Ezechiel Yaxley
Oczekujący
Ezechiel Yaxley

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:08 pm
Herbata była dobra. Na wszystko. Ezechiel, gdyby miało to pomóc całej sytuacji, wypiłby filiżankę herbaty, albo i dwie. Ba! Wpiłby i sto cholernych herbat, gdyby to jakkolwiek miało sprawić, że to bagno, w które właśnie wchodził po kolana, nie wessie go jeszcze bardziej, tak samo jak i Alice. Co prawda niektórzy pewnie postanowiliby się rozdrobnić na kawałeczki, że tyle herbat wypić, to niezwykle niezdrowo i ponad wszelki smak i takt, ale czy o to w tym wszystkim chodziło? Czy nie został tutaj zaproszony jako, khe khe, narzędzie, które można było wykorzystać do otrzymania przydatnych, rzeczowych informacji? Jako ktoś, kto potrafiłby zaradzić wobec zaistniałego problemu i przykleić metafizyczny plasterek na metafizyczne kolano?
Tak, spakowałem.
Bibliotekarz, w międzyczasie udawania, że zbiera myśli i próbuje je przekuć na mądre słówka, zastanawiał się, co on tutaj w ogóle robił. Że nie, to nie jest to co się pisał i deklarował i czy w ogóle to wszystko będzie warte zachodu i przysłowiowej świeczki. Czy jak już zdradzi Hughes tajemnice wszechświata, to czy ona się nie odwróci na pięcie, mimo całej tej swojej cholernej nieśmiałości i czy nie stwierdzi, że w sumie to nie, ona to wcale tak odważna nie jest, jej wcale aż tak nie zależy, i w ogóle to dziękuję panu za pomoc, ale jak zaraz sobie pan stąd nie pójdzie, to zacznę krzyczeć, że gwałcą, a wtedy to ta mgła, co tutaj wcześniej była, to zrobi z panem całkowity i definitywny porządek.
Yaxley gdyby mógł, to w tym momencie poluźniłby krawat, ale niestety. Nie posiadał tego atrybutu przy sobie, tak jakby nosił go jedynie do biblioteki, żeby podobać się książkom i co niektórym, zdziwaczałym krukonkom, które miały kompleks taty. A tak całkowicie poważnie, to po prostu poza murami Hogwartu nie czuł się do tego w jakikolwiek sposób zobligowany. A szkoda, bo miałby teraz co zrobił z rękoma, które świerzbiły jakoś dziwnie. Całe szczęście, nie do bicia.
Na nieco zmęczonej życiem twarzy Kronikarza pojawił się ten dziwny wyraz, który mówił 'tylko bez takich'. Dziwiła się jak małolata, że skąd on niby wiedział, jakby zapominając, że tak trwały, beznamiętny wyraz czyjejś twarzy, jest wręcz nienaturalny. Jakby zapominając, że miał o wiele więcej lat na karku jak ona, a także o wiele bardziej zżarte drobnymi literkami oczy, nie mówiąc już o razach, jakie zaliczyła jego różdżka rzucając zaklęcia. Miał o wiele więcej doświadczenia w tej materii, niż przeciętny uczniak, który mógł ją sobie po prostu wziąć za jakąś niedorozwiniętą pod względem emocjonalnym lub skopaną przez życie do tego stopnia, że jej psychika odmówiła w końcu współpracy z emocjami. Zapominała też, że wielu dorosłych czarodziejów samo rzucało to zaklęcie, a on, kiedy pracował, sam to robił, chcąc jak najbardziej odciąć się od rozszalałych larw latających po kamiennych korytarzach szkoły magii i czarodziejstwa.
Na jej kolejne słowa, gdyby tylko to było możliwe, to ten wyraz na pewno by się tylko pogłębił. Alice była biegła w kłamstewkach, które miały zwodzić innych i przybijać im w głowach pieczątkę, zaraz pod jej własnym imieniem, głoszącą że wszystko jest dobrze. Szkoda tylko, że chwilę temu powiedziała coś, co skutecznie przekreślało jej kolejne, jakby niewinne słowa. Coś, co dodatkowo uwydatniało ich nieprawdziwość i nieprawidłowość. Skoro go tutaj zapraszała i szukała pomocy, to czemu niby kłamała? Żeby poczuć się bezpieczniej? Żeby wciąż być w tym swoim małym, zagrożonym światku, gdzie to nie rzeczywistość była straszna, a jej własna głowa, która pękała od magii? To na prawdę nie był czas na babskie 'nic mi nie jest' i 'wszystko w porządku', którego synonimy mężczyzna co prawda połykał, ale duży, wyraźnym oporem. Jakby tylko z grzeczności, lub żeby zaraz to z powrotem wyrzygać.
- To bardzo stare i bardzo niebezpieczne zjawisko, które najczęściej pojawiało się podczas polowania na czarownice. Czarodzieje, którzy tłumili swoją magię stawali się naczyniem dla pasożytniczej energii, którą jest obskurus. Utrata kontroli nad sobą wiązała się z wybuchem tej energii, która atakowała przyczynę całego zajścia. Najczęściej spotykało się to u dzieci, ale dorośli czarodzieje też nie byli od tego wolni. Co prawda aktualnie żyjemy w czasach, gdzie nie musimy ukrywać magii, ale... jeśli ktoś to robi jest dla niego, i dla otoczenia, niebezpieczne. Innymi słowy, igrasz z czymś z czym nie powinnaś. Skoro chcesz, żeby ci pomóc, to pozwól sobie pomóc, zamiast chować się za wszystkim.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:11 pm
Tak się niestety składało, że Alice herbaty w domu nie miała (z czego sama sobie nie zdawała sprawy) i jedynym płynem jaki nadawał się do spożycia, oprócz oczywiście nieszczęsnych eliksirów, był w tym małym pokojo-mieszkanku alkohol. Nówka sztuka nieśmigany, wciąż nietknięty i zamknięty! Ale i tak trochę przypał... No ale Ezachiel też o tym na szczęście nie wiedział, choć gdyby się dowiedział to by pewnie nie pogardził. A przecież ciągle - biedaczek - nie wiedział, że to bagno w które się zanurzał było większe niż mógł sądzić, że brzeg za jego plecami pozarastał krzakami i w ogóle to Mundungus zajumał bombki i świąt więcej nie będzie! Klamka zapadła już wtedy, kiedy na własnych rękach wyniósł Alice ze spustoszonego budynku. Kiedy tymi samymi rękami podtrzymywał ją po próbach wyczarowania magicznych żarówek i kiedy palcem (z takiej samej ręki) stuknął ją w czoło, starając się wbić coś do tego zeżartego przez lęk łba.
o los złączył, człowiek niech nie rozdziela! Czy jak to tam było - ich losy były już ze sobą splecione i to w dużej mierze od Yaxleya zależało, czy będą jak ten ukwiał i pustelnik czy jak jakaś huba na jaworze. Taki mądry! Z pewnością to dźwignie, nie? Szkoda tylko, że w tej całej swojej mądrości nie wpadł na to, że po n a r z ę d z i a to się chodzi do sklepu z narzędziami, a nie na skup złomu. I jeszcze się - mądrala! - dziwić ośmielał, że dali mu zardzewiałą motykę zamiast toporka! No brawo panie Yaxley, krukoni byliby dumni...
Alice odważna nigdy nie była, choć kiedy tak teraz siedziała na tych swoich pudłach, co to ich przez naście dni nie rozpakowała (pracowita dziewczynka) to mimo drżenia i tych sarnich ocząt, mało brakowało żeby powiedziała "coś mi się pomyliło, tak tak dziękuję, może pan iść i w ogóle to do widzenia i papa". Podła żółć (nie wiązać z Puchonami) coraz obficiej wypełniała jej organizm, kiedy bibliotekarz stroił swoje miny, wyraźniejsze niż cokolwiek co dotychczas widziała na jego twarzy. Zupełnie jakby chciał z niej zadrwić, że napompowała się jak durna dziewka magicznym botoksem i sama nie umie. I to miała być grzeczność? To ja może lepiej od razu podam panu wiadro...
Gdyby byli dziećmi na placu zabaw, poirytowana i wystraszona Alice najpewniej nasadziła by mu takie wiaderko na głowę. No ale ani wiaderka ani placu zabaw nie było, a w dodatku oboje (podobno) byli dorośli. Siląc się więc na grzeczność siedziała dalej, odkładając żurawia na bok, gdy drżące palce stały się zbyt niebezpieczne dla papierowej ptaszyny i słuchając o pasożytniczej energii, która jawiła jej się w głowie jako stado podstępnych czerwi. Niemal czuła ich mrowienie na karku... Z każdym wypowiedzianym przez Ezechiela słowem, wiły się coraz niżej, ześlizgując się wzdłuż kręgosłupa i... Hughes nawet nie odnotowała momentu, w którym zerwała się z miejsca. Ot, nagle znalazła się na wprost Yaxleya, ze wzrokiem wbitym w jego źrenice jak nigdy chyba wcześniej i rozłożonymi na bok rękami.
- No to jeśli może mi pan pomóc, to niech pan po prostu powie co mam robić! - Ktoś tu wcześniej wspominał, że nie lubi krzyku i machania łapami? - Mam czarować to mogę czarować, tylko niech mi pan... CHOLERA JASNA! - W ciągu jednej sekundy, bardzo łatwej do przeoczenia jeśli nie śledziło się ruchów jej dłoni, Alice wyciągnęła różdżkę z kieszeni na piersi, choć przecież pozornie żadnej kieszeni tam wcześniej nie było. W ciągu kolejnej, nieplanowane zaklęcie miotnęło w stojące na szczycie sterty akwarium i roztrzaskało je na kawałki, a dziewczyna złapała się za ramię. Różdżka uderzyła o podłogę.
Następna sekunda była już tylko milczeniem.
Oszołomienie. Oszołomienie skradło jej umysł, serce i ciało, a przyspieszony puls dudnił w uszach, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w podłogę. Wszystko co wydarzyło się od chwili, gdy stanęła na nogi, wydawało jej się poronionym snem. Z wciąż rozchylonymi w szoku ustami, podniosła głowę, by zerknąć w twarz Ezechiela. I chociaż znów patrzyła mu prosto w oczy, to tym razem jej spojrzenie pełne było skruchy, nie bojowości.
- Ja... To... Zrobię wszystko co mi pan powie... - Ledwie głos będący mieszaniną szeptu i jęku opuścił jej gardło, adrenalina opuściła też ciało. Hughes zadrżała, opatulając się szczelniej ramionami i spuściła głowę, nie chcąc żeby mężczyzna zauważył zaczynającą panoszyć się pod jej powiekami wilgoć.
No to wreszcie miała swój przypał... A Yaxley nie miał nawet na sobie krawata, na którym mógłby się powiesić.
Albo ją.
Ezechiel Yaxley
Oczekujący
Ezechiel Yaxley

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sro Paź 11, 2017 4:12 pm
Brak herbaty w domu powinien być karany. I tutaj już nawet nie chodziło o to, że gościowi wypadało zaserwować tenże napój, kiedy to tylko witał w progach. To, proszę państwa, był powód podrzędny. Prawdziwym natomiast powodem wyznaczania jakiejkolwiek kary za brak herbaty był fakt, że do jasnej cholery byli w Anglii. A n g l i i. Jak wszyscy wiedzieli, Anglicy słynęli ze swojej popołudniowej herbatki. I nawet jeśli maślane ciasteczka do tego wszystkie można było sobie jeszcze odpuścić, to nektaru bogów uwarzonego z suszonych liści zebranych przez małych Azjatów, już nie. Nie, po prostu nie i koniec. Alice powinna być świadoma faktu, że gdzieś tam w środku, nawet jeśli tego nie było widać, a cały niesmak przykrywała trochę sytuacja i wcześniej wypite piwo, to Ezechiel czuł się przez ten brak herbaty poszkodowany, pokrzywdzony i jego serce Anglika krwawiło łzami, niczym boska figurka w jakiejś małej wiosce bez dostępu do porządnego laboratorium, w którym badania poświadczyłyby, że krwawe łzy figurki to kłamstwo i bujda.
Co prawda bibliotekarz nie wzgardziłby większą ilością alkoholu, ale niestety - miał swój własny, też do wypicia, nie mówiąc już o tym, że cała ta sytuacja jakoś nie sprzyjała dalszemu spożywaniu procentów, które mogły skutecznie namieszać w głowach. I wcale nie chodziło tutaj o uwodzenie letnich-nieletnich, a fakt, że mogli oni pourywać w strachu ręce i nóżki i to jak najbardziej niechcący. A jeśli chodziło o posiadania swojego ciała w komplecie, to Yaxley bardzo chciał je w takim stanie zachować do starości. Jakoś tak się... przyzwyczaił. Nawet jeśli czasem nie stawało na wysokości zadania.
Chociaż... może gdyby się napił, to nagle okazałoby się, że zdolny jest po powierzchni tego bagna biegać i wcale nie musiałby w nim grzęznąć i się miotać, jak zwierzę złapane w sidła i w ogóle jakoś by mu tak lepiej było na umyśle. Niestety, jak już zostało wspomniane; okoliczności w większości nie sprzyjały, więc musiał zostać o suchym pysku.
Życie nauczyło go, że nawet jeśli słowa przysięgi jasno głosiły, by człowiek darował sobie jakiekolwiek próby ingerowania w to co bóg, czy inna natrętna siła wyższa, postanowił złączyć to niekoniecznie przekładało się to na praktykę. Gatunek Homo Sapiens jakoś niezwykle upodobał sobie poczucie egoizmu i przez ten właśnie egoizm wpychał łapska tam, gdzie nie powinien. Dodatkowo, jakby tego było mało, za tym egoizmem podążało sobie siedem grzechów głównych, robiąc jeszcze większy zamęt i rozgardiasz. Bałagan toczył się i przewalał przez ludzkie życia i więcej było z niego tragedii jak pożytku, ale no cóż... jakby to powiedzieć... ludzie nie potrafili uczyć się na własnych błędach. Już raz się z kimś związał i o tyle o ile z Alice była to zupełnie inna relacja, to gdzieś w kościach czuł, że nie może to się dobrze skończyć. Coś w końcu jebnie. Coś w końcu puści. I wszystko runie. I zostanie nic.
Ezechiel już od dawna nie bawił się na placu zabaw. Ba! W sumie to nigdy nie uczestniczył w tego typu zabawach bo były... no cóż... dla ludzi niższego stanu. Szybko więc to samo wiaderko, które wylądowałoby na jego łbie, nasadziłby na ten pusty i należący do dziewczyny, nie mówiąc o tym, że najpewniej też wygrzmociłby je łopatką, żeby jej odpowiednio w uszach zadzwoniło. Kto tu niby miał być bardziej zirytowany? To Alice bawiła się z nim w kotka i myszkę, przy czym on cierpliwie starał się jakoś z tego wybrnąć. Uciekała, co chwilę zmieniając kierunek, jakby bojąc się, że jeśli przestanie biec, to jej życie zakończy się bez echa. A on przecież wcale nie był w tej całej gonitwie kotem, nawet jeśli ona usilnie próbowała mu dorysować wąsy, uszy i ogon. Był myszą podobną do niej. Tylko nieco bardziej... zaznajomioną z życiem. Kotem natomiast było życie, a przed nim... nie można był uciec.
Kiedy się podniosła... no cóż... brwi powędrowały ku górze, bo co innego mogły zrobić. Dziewczyna była wyraźnie wzburzona, najpewniej przed okresem, a do tego dochodziły stresujące chwile w życiu. Szybko jednak stwierdził, że może te uniesione brwi, to jednak dla niej było za dużo, bo coś śmignęło koło jego ucha, powodując że jakby automatycznie uchylił się w zupełnie innym kierunku, byle by tylko zostać w jednym kawałku. Niech ją szlag, wszyscy diabli i święci. Niech ją Morgana i Merlin zabiorą. Niech ją utopią. Niech ją... cokolwiek.
Zdał sobie sprawę, że w tym bardzo krótkim momencie był zdany tylko na jej łaskę. Ale to, co na prawdę go przeraziło to fakt, że nawet by się nie próbował bronić, gdyby faktycznie w niego wycelowała. Była w końcu tylko zagubioną puchonką. Podlotką, która dopiero wyfrunęła z Hogwartu. Nie wiedziała co się dzieje i co ma zrobić.
Uciekaj myszko do dziury. Czy jakoś tak.
Może to on był tą dziurą z całego wierszyka. Bo skoro życie było kotem, to co innego pozostawało. Dziura w ścianie była bezpiecznym schronieniem, nawet jeśli przywykła do atakowania, a nie przyjmowania wszystkiego na klatę. To co poczuł potem, nie było nawet rozczuleniem czy współczuciem. Owszem, zrobiło mu się jej żal, ale jednocześnie jeszcze bardziej poczuł, jak bardzo nie chce tu być. Sytuacja wymuszała na nim reakcję. Reakcję delikatną, stonowaną i taką, która nie spłoszy jej jeszcze bardziej. (taką, która nie wyrwie mu nóżek). Może trochę zaczął się obawiać, a może częściowo poczuł, że nieco ją oszukuje bo... bo sam nie do końca był pewien jak rozwiązać jej problem.
Jego dłoń opadła na jej opuszczoną głowę. Powoli i delikatnie. Kolejny gest przygarnął ją po prostu do siebie, tak że jej czoło dotknęło jego piersi. Następnym ruchem było pogłaskanie jej po głowie i mimo, że był to gest mało inwazyjny i ledwo wyczuwalny to dla niego... nie chciał tego robić. Nie chciał jej dotykać. Kontakt fizyczny był dla niego w tym momencie czymś, co zdawało się jeszcze bardziej go wyobcowywać. Co sprawiało, że chciał uciec. Czuł, jakby zdradzał sam siebie i jakby zdradzał... Ale przecież to nie było tak, że w jego życiu była tylko jedna kobieta. Owszem, kochał tylko jedną, ale nie znaczyło to, że pozostał jej wierny na wieki. Dobrze wiedział, że Ona to rozumiała, ale Alice... Była czymś dziwnym. Była jak niezwykle czarujący przedmiot, który w chwili kiedy się go dotknie, rzuci na ciebie klątwę.
- No... może nie wszystko... Ale coś wymyślę. - odparł tylko, siląc się na uśmiech, który po prawdzie wyszedł mu na prawdę koślawo.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Wto Paź 17, 2017 1:43 am
Tak to już niestety było, że w ostatnim czasie wszystko czego Alice się tknęła, wychodziło jej trochę na opak. Była prefektem, który zalewał łazienki i podwędzał obrazy. Pilną uczennicą, która zapał do nauki straciła tuż przed egzaminami. Czarownicą z potencjałem, co to bała się wziąć do ręki różdżkę i jedną z tych osób, które próbując się uspokoić, jedynie pogłębiały swoją histerię. Ba! Najmocniej w świecie lękając się straty i bezradności, związała się z człowiekiem, którego musiała w końcu stracić i niczego nie była w stanie z tym zrobić! W tych okolicznościach, prowadzenie, ekhm, angielskiego gospodarstwa bez herbaty wydawało się być czymś najzupełniej naturalnym. Nawet jeśli biedne serce Ezechiela miało się rozpaść przez to na kawałki, to kij, plasterka nie było... Przepraszam, panie Yaxley, bo choć to pycha i chciwość Cię tu przygnały (no, może nie bezpośrednio do tej rudery, ale co się będziemy rozdrabniać...), to nieumiarkowania w jedzeniu i piciu pan tu nie zaspokoi.
Zawsze pozostawała jeszcze rozpusta. Ale tej jakoś okoliczności sprzyjały jeszcze mniej niż biesiadzie. Bo przecież coś już jebło, puściło, coś runęło i zostało nic. A przynajmniej z perspektywy panny Hughes, która tak bezceremonialnie odzierana ze swoich pozorów, czuła się po raz pierwszy od dawna, i do łba by jej nie przyszło, że może być kiedyś jeszcze gorzej. Ale przynajmniej była puchonem. Opłacało się być puchonem. Wtedy już zawsze było się "tylko puchonem", a nie jakimś ślizgonem, którego trzeba było odizolować, żeby nie upierdzielił komuś kończyn i nie pozaplatał ich w warkocze. Albo krukonem, co to wreszcie zasłużył na kaftan czy gryfonem, na którego trzeba było się drzeć, żeby cokolwiek usłyszał. Tak, zdecydowanie opłacało się być puchonem, choć teraz Alice już by wolała, żeby ją ten Merlin z Morganą utopili, żeby ją ten szlag, diabli i wszyscy święci, albo żeby chociaż Ezechiel jej to wiadro na łeb czy cokolwiek, no bo... No bo przecież nie przytulało się ludzi, którzy próbowali nie płakać.
Nie i już - ósmy grzech główny, gdyby ktoś miał wątpliwości. No ale mysz do dziury już wlazła, nawet jeśli na dobrą sprawę nie wiedziała dlaczego to robi i tylko mrugała wściekle, żeby całej tej sytuacji jeszcze bardziej nie pogorszyć.
Ezachiel był ciepły. I ładnie pachniał. No ale i tak było w tym dotyku coś... niewygodnego. Przede wszystkim, był totalnie nie w jej stylu. Z drugiej jednak strony, wszystko co było w jej stylu jakoś na dobre jej nie wyszło, więc może warto było się ten jeden raz  p o ś w i ę c i ć?
Gdyby wiedziała, jak bardzo poświęcał się teraz mężczyzna, to z pewnością - o słodka ironio! - miałaby ochotę go przytulić z tego żalu. No ale nie wiedziała, więc po prostu stała jak ta sierota, z rękami wciąż splecionymi na piersi i czołem wspartym o bibliotekarza, a z każdym oddechem robiło jej się ciut lepiej.
Yaxley był za dobry. Stanowczo marnował się między regałami.
- Pan wie, że to niechcący? I na pewno nie w pana. - Odsunęła się delikatnie, nieświadoma tego, że przez cały ten wybuch Afectus Ocullo, Mimetes Vulnus i wszystko co tam jeszcze nałożyła sobie na buzię, poszło w cholerę. Że oczy ma nie tylko wilgotne, ale też podkrążone, a okrągłe policzki zapadły się w środku. - W pana bym nawet niechcący nie mogła. Bo lubię pana... tak jakby.
T a k  j a k b y. Kiedy już to wyznanie, przy okazji niezwykle dojrzałe, dotarło do oszołomionego móżdżka, to Alice nie mogła się nie uśmiechnąć. I właśnie ten uśmiech, ni to rozbawiony, ni zakłopotany, był pierwszą rzeczą, która pokazała się Ezachielowi na twarzy wreszcie nie zmąconej żadnymi czarami, kiedy wreszcie podniosła głowę.
Nie wiem czy pan słyszał, panie Yaxley, ale po szkole biegał już jeden taki co to mógł przysiąc, że ta mała wiedźma rzuciła na niego klątwę.
Może więc bagno było jednak przytulniejsze...
Ezechiel Yaxley
Oczekujący
Ezechiel Yaxley

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sob Lis 04, 2017 1:07 am
Hughes nie była idealna i było to widać na pierwszy rzut oka. Popełniała wiele błędów, albo raczej tych lekkich, małych potknięć których w pewnym momencie robiło się zbyt dużo by można było je pominąć lub przejść obok nich obojętnie. Ale czy to rzeczywiście była jej wina? Czy to wszystko było wynikiem tylko jej samej, a nie po prostu przewrotności losu, który uwielbiał płatać figle? Przecież to nie jej winą był fakt, że stan jej ukochanego był taki, a nie inny. Nie jej winą było, że musiała go utracić, a też czy wiedziała, wiążąc się z nim, że ten w końcu ją opuści? Czy mogła przewidzieć, że jej moc wymknie się spod kontroli? Z tego co Ezechiel wiedział, to dziewczyna nie posiadała umiejętności prekognicji, a więc wszelkie arkana jej własnego losu były dla niej dziwne, abstrakcyjne i nieznane. To natomiast, nad czym mogła panować, to poziom herbaty w jej domu, a ten prezentował się na prawdę nisko i wręcz karygodnie. Alice najwyraźniej postanawiała większą wagę przywiązywać do tego, na co wpływu nie miała, a nie do tego, co mogło jej wyjść. Bo on na prawdę byłby zadowolony z tej jednej, jednej jedynej drobnej, małej filiżanki herbaty.
Rozpusta natomiast była tutaj nie na miejscu. I nawet nie chodziło tutaj o płaską jak deska klatkę piersiową Hughes, która sprawiała, że w żaden sposób nie można było brać jej na poważnie, nie rozważając jednocześnie posądzenia o natarczywość względem nieletnich. Nie chodziło tutaj także o różnicę wieku, a o zwykły fakt, że o tyle o ile był w stanie patrzeć na nią jako na kogoś przydatnego, to jeśli chodziło o partnerstwo w zaspokajaniu wspólnie rozpusty, to Alice plasowała się gdzieś pod tą cienką linią wyznaczającą poziom, poniżej którego się nie spadnie. Cała te obdzieranie zdecydowanie nie sprzyjało, ale raczej ze względu na fakt, że kiedy widział ją taką potłuczoną przez życie i własną niemoc, to sam czuł się dokładnie tak samo, a to uczucie... no cóż... do najprzyjemniejszych nie należało. Nagle też zaczął się jeszcze bardziej wstydzić i brzydzić tego prostego gestu, którym ją obdarzył. Czuł, jakby jego własna dłoń go zdradziła i jakby teraz płonęła żywym ogniem. Jakby ta zaraza, którą należało jak najszybciej zwalczyć w Alice, zaczęła rozprzestrzeniać na niego i przeżerać przez skórę.
- Tak, wiem. - odpowiedział nieco sztywno, wyglądając jednocześnie tak, jakby jednak to Ocullo na siebie rzucił. Nagle bez życia, bez emocji, a jego głos był tak samo bezosobowy. Był dokładnie taki sam jak pomiędzy regałami starej biblioteki. Dokładnie taki jakim Alice go znała.
Kolejne słowa nie powinny w ogóle opuścić jej ust. Powinny tam zostać, zatrzaśnięte za wargami, bo kiedy tylko je usłyszał, poczuł jakby zaczęło kręcić mu się w głowie. Jakby robiło mu się słabo, a przed oczyma pojawiły się mroczki. Jakaś część niego, ta całkowicie męska i egoistyczna chciała odpowiedzieć coś w stylu, że to tak nie może wyglądać i że on przeprasza bardzo, ale nie mogą być razem, ale ta druga, inna, mocniejsza i we władaniu jego ciała wiedziała, ze to nie czas na tego typu żarty. Coś go po prostu ubodło w tym zdaniu. Lubiła go, ale co to w ogóle znaczyło? Że mu ufała? Że nie bała się, że może mieć nieczyste intencje? Cała ta sytuacja była tak surrealistyczna, że nie wiedział co z tym zrobić i jak się zachować.
- To znaczy? - zapytał ni z tego ni z owego, ewidentnie chcąc uzyskać jakieś wyjaśnienia odnośnie całej tej zawiłości sformulowania, że kogoś się lubi. Bo on... w sumie to nie wiedział czy nawet ją lubił. Czy kogokolwiek lubił.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sob Lis 04, 2017 1:09 am
Oczywiście, że to wszystko (i jeszcze więcej) to była jej wina. Nie po to było się prefektem, żeby skubać kukurydzę na ognisku, gdy uczniowie mordowali się pod zamkiem. Nie po to wybierało się prawie tuzin zajęć, żeby zasypiać na lekcjach. Nie odmawiało się wypowiedzi do gazety, jeśli przeżyło się atak w przeciwieństwie do chłopca, który był zbyt młody na to, żeby mógł być Bogu winien jakiegokolwiek ducha. Nie brało się za potężną, wymagającą skupienia magię, jeśli nie panowało się nad własnymi myślami. No i ostatecznie, czy sytuacja z Blaisem nie stała się klarowna tego dnia, gdy siedział zakrwawiony przy jej boku? Och, no dobrze, może i orzechowe pasemka chłopaka już wcześniej odbijały słońce w ten przyciągający wzrok sposób, a jego zielone oczy (oczy? lasery, nie żadne tam oczy!) też przebiły się przez puchońską skorupę (borsuk z pancerzem - polecam) zanim poznała prawdę, ale i tak... Nawet jeśli nie mogła się już wtedy wycofać, to nie po to człowiek poświęcał lwią część swojego długiego, osiemnastoletniego życia na naukę, żeby dowiedzieć się, że niczego nie jest w stanie zrobić. I to wtedy, kiedy tak bardzo mu zależało na tym, żeby zrobić cokolwiek! Nawet jeśli faktycznie trzebaby się bardzo uprzeć, żeby z pełnym przekonaniem stanąć przed Alice i powiedzieć: "zjebałaś, masz co chciałaś, durna babo", no to... Nie było to aż takie niemożliwe. A na pewno nie dla panienki, która chociaż upierała się rzadko, to robiła to gorzej od osła. W tym tempie nic tylko czekać, aż uzna, że śmierć pana Raina również była jej winą, bo przecież zamiast wycierać talerze mogła znaleźć rozwiązanie. W końcu medycy też ludzie i mogli się mylić, nie? A nawet jeśli nie, to chociaż Hughes swój kontakt z wróżbiarstwem zakończyła już w trzeciej klasie i to w dość gwałtowny sposób, to naprawdę chciała kontrolować to życie i więcej nie zawodzić. A problem z życiem polegał na tym, że im mocniej się je trzymało, tym szybciej wymykało się z dłoni lub rozpadało na kawałki...
I pewnie tak samo rozpadłby się kubek z tą cholerną herbatą, gdyby jednak w domu miała jakąś herbatę. I pewnie bibliotekarz miał rację, bo to, że tej herbaty jednak nie miała, to pewnie wcale nie była jej wina. Uciekła. Wyszła. Wyparowała. Jak chcesz to sobie przynieś... Przynajmniej powoli stawało się jasne, że Yaxley wcale nie potrzebował swojego prywatnego narzędzia. On potrzebował osobistej asystentki, z tą różnicą, że te stereotypowe donosiły herbatę i robiły lody, a ta jego, oprócz zalewania ziółek wrzątkiem, miała od czasu do czasu wyskoczyć na krwawe tango z bandą skurwieli w maskach. Przy tak napiętym grafiku, miejsca na lody już nie było. Obojętnie czy mężczyzna nabrałby ochoty na takie z czekoladą, czy takie z truskawkami.
No i dobrze, niech sobie trzyma s w ó j p o z i o m, bo jak zostało wcześniej wspomniane, gdzie tu takiej małej, płaskiej Alice (MISS FORUM! - muahahaha) do Wspaniałego Ezachiela? Tego trzydziestolatka, dojrzałego jak sam Dumbledore. Czystokrwistego czarodzieja, bez poparcia rodu. Kronikarza bez kroniki. Mężczyzny tak inteligentnego, że musiał schować się między regałami przed głupotą innych, gdzie mimika przerdzewiała mu do tego stopnia, że już nie potrzebował zaklęć. Ciekawe czy widział, jak bardzo pokrył go już kurz... Och, i to on próbował ją przekonać, że robi głupotę ukrywając się przed życiem..? No to życzę państwu powodzenia...
A tak naprawdę, to nawet jeśli Alice spoglądając w lustro widziała tam czasem goblina a nie młodą kobietę, i była przekonana, że choroba rzuciła się Blaisowi na oczy, to gdyby potrafiła wyczuć, że stała się źródłem tak wielkiego obrzydzenia, to...
To byłoby jej przykro. Troszeczkę.
Ale zaraz potem (trzymajcie mnie, bo jebnę) pewnie podałaby mu ręczniczek, żeby wytarł łapki. No bo naprawdę go l u b i ł a. Tak jakby. I nie chciała patrzeć na to, jak biedaczek się męczy.
Nieświadoma jednak tego, że jedyną radą na bolączki mężczyzny było wystawienie go za próg i zatrzaśnięcie drzwi, po prostu uśmiechała się spod wilgotnych ocząt w ten mało oczywisty sposób i wzruszyła ramionami.
- Bo ja wiem... Bo prostu inaczej niż normalnego bibliotekarza. - N o r m a l n e g o. Hehe. Przy okazji chyba nie do końca zrozumiała to pytanie, ale proszę was - kto wpadł by na to, że wątpliwości mężczyzny dotyczyły samego lubienia, a nie dalszego ciągu tamtej wypowiedzi? Może gdyby była Melanią... Matyldą, Małgorzatą, Moniką albo Magdą, to potrafiłaby mu powiedzieć, jak bardzo ceni sobie jego spokój. Że czuje się przy nim bezpiecznie. Że potrafi być tak cierpliwy i wyrozumiały, że czuje się przez to winna i że gdyby tylko mogło to pomóc na to jego nagłe odrętwienie, to postawiłaby przed nim wiadro herbaty i poiła go łyżeczką, aż by mu przeszło.
Ale była tylko Alice... Taką, której nie umknął nagły chłód w jego głosie i taką, która się przez to zmieszała, choć jej brązowe oczy wciąż patrzyły w te niebieskie z niesłabnącym zaufaniem.
- Przy panu... Przy panu chyba po prostu mniej mi głupio, że... Że tak mi wszystko wychodzi... - nie wstrząśnięta tym wyznaniem, ale wreszcie wyraźnie zmieszana, oklapła nieco mocniej i zaczęła krążyć wzrokiem po mieszkaniu. - Ale to pewnie normalne, końcu widział mnie pan nieprzytomną. Wtedy to już mi ewidentnie nie wyszło, co? Ale pan się chyba źle czuje, tu się czasem robi gorąco, może chce pan usiąść, albo może coś do picia... Ja chyba mam coś do picia... - zaczęła paplać bez ładu i składu, wpadając w jeden ze swoich nerwowych słowotoków.
Do listy z początku posta brakowało jej jeszcze wzmianki: "Nie zapraszało się do domu panów w średnim wieku, którzy w każdej chwili mogli zejść na zawał". No bo trochę przypał... I przykro w sumie też.
Ezechiel Yaxley
Oczekujący
Ezechiel Yaxley

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Sob Lis 04, 2017 1:10 am
Yaxley mógł wydawać jej się stary. Mógł wyglądać jak przerdzewiałe narzędzie, a przynajmniej na tle jej wieku, ale całe to jego życie, całe te jego trzydzieści lat, które miał już na karku, owocowało często w sposób nieoczekiwany i równie bolesny co radosny. Owe owoce, i dobre i złe, były przez niego skrzętnie zbierane i gromadzone, a potem starannie przerabiane. Dzięki temu robił coś, czego najwyraźniej nie potrzebowała pannica, która tkwiła przed nim - uczył się na błędach (i nie tylko na nich). Przyjmował wiedzę z otwartymi ramionami. Pieścił ją, karmił i pozwalał rozrastać się, dzięki czemu potrafił dojść do odpowiednich wniosków, a jednym z nim było to, że nie miało się wpływu na większość rzeczy, które działy się dookoła. W takim tempie i z takim podejściem Puchonka szybko zapadnie się w sobie, zniszczeje i zmarnieje, a wraz z nią cały potencjał, jaki mogła z siebie wygenerować. Na całe szczęście jednak on nie siedział w jej głowie i nie musiał chwilowo martwić się tym, by tłumaczyć jej, że takie podejście jest be i niewłaściwe i w ogóle to nie wolno nawet patrzeć w jego stronę.
Był dojrzały 'niczym Dumbledore', przesiąknięty czystą krwią i jej manierami, a do tego zakochany w wiedzy, co zawiodło go do biblioteki. Nie był to jednak strach przed ludźmi, który zdawał się aż za często pojawiać w jej oczach. A przynajmniej najpewniej byłby tam, gdyby tylko nie stosowała tylu zaklęć. Wybrał naukę, ale nie dlatego by się schować przed życiem, bo to już dawno przestało wgryzać mu się aż do kości za pomocą złych wspomnień. Wybrał ją bo była znakomitym narzędziem do rzeczy... wielkich. A Ezechiel, jako rasowy Gryfon, potrzebował umiejętności by świecić odwagą czy też brawurą, jak kto woli.
Schował obie ręce do kieszeni spodni, a jego spojrzenie nieco złagodniało. Albo nie, raczej po prostu zobojętniało, jakby nagle był tym samym bibliotekarzem z biblioteki szkolnej, który na twarz miał narzucone zaklęcie ochronne. Może faktycznie coś było w powietrzu. Może faktycznie było zbyt duszno lub zbyt parno, albo to było to powietrze przesycone magią po zaklęciach ochronnych Alice, które rzucała na swoje mieszkanko.
- Wszyscy widzieli cię nieprzytomną. - odpowiedział, w sumie nie wiedzieć czemu. Zdawał sobie sprawę, że to raczej nie pomoże w niczym, ale przecież... on pamiętał te spojrzenia, kiedy ją wyniósł. Zaciekawione i jednocześnie przerażone. Bo któż mógł wiedzieć czy to kolejna ranna czy może ofiara śmiertelna napadu Śmierciożerców.
- Nie trzeba. Chyba powoli będę się zbierał. Pomyślę jeszcze dokładniej w domu nad tym, co zrobić z twoim problemem. Chyba, że to nie jedyny i masz mi coś jeszcze do powiedzenia...?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Pon Sty 15, 2018 12:07 am
Bibliotekarz - sadownik. Tak też można. I nie żeby ktoś tu tego nie doceniał! W końcu jego postawa była nacechowana wieloma chwalebnymi  p r z y w a r a m i, które z pewnością bardzo pomagały w codzienności, nawet jeśli w tym konkretnym wypadku ni jak nie ułatwiały kontaktu. Spokój, dojrzałość, zachowawczość z jego strony i kultura osobista z obu, nawet jeśli w przypadku Puchonki już tylko szczątkowa (pal licho wypadek, nie zapominajmy o herbacie) tworzyły mur, w zetknięciu z którym spontaniczność nie miała przecież szansy. A wydawała się ona niezbędna, żeby Hughes przyznała, że swój ogródek zaniedbała. Zruinowała. I nawet jeśli coś tam jeszcze kwitło, to kwitło wysoko. Drabinę też pan spakował? Bo "Młodości! Ty nad poziomy wylatuj!", ale to konkretne stworzenie przed panem za lataniem jakoś nie przepadało. Pfff, na chwilę obecną pewnie nawet na drabinę by nie wlazło i tylko może - powtarzam:  m o ż e - podniosłoby łeb do góry, gdyby coś mu na ten łeb spadło. I może tego jej właśnie było potrzeba, może wtedy by zobaczyła, że to co kwitnie to kwitnie ładnie, a gałęzie nie są tak gęste i pokrywają je liście, a nie, jak sama sobie wmówiła, kolce.
Tego dnia jednak jedyne co jej na ten łeb spadło to ta wyciągnięta z oporem ręka. I wiecie co? To też było dobre. Do tego stopnia, że kiedy ta ręka została, zapewne z dużą ulgą, cofnięta, a Alice zrobiła kolejny krok w tył, ze wstrętnym przeczuciem, że oto widzi Yaxley'a po raz ostatni, że przesadziła a mężczyzna już nie wróci to i tak zapragnęła mu powiedzieć... cokolwiek. I minęło kilka dobrych sekund, kiedy tak patrzyła mu w oczy, a przez głowę przelatywały jej różne obrazki i widma przyszłości. Ale była przecież grzeczna...
- Wszystko okej... - zaczęła, nim zagryzła usta i mało brakowało, a sama na siebie wywróciłaby oczami. Odwróciła więc głowę i omiotła wzrokiem pokój. - Znaczy... Lubi pan kwiaty? Zioła?
Podeszła do obwiązanej linkami doniczki, jakby nie tylko wzrok, ale sama bliskość Ezechiela zaczęła ją nagle uwierać i pogładziła jeden z dorodnych liści.
- Mam tu dojrzałą mandragorę. Starałam się ją zabezpieczyć jak mogłam, ale w obecnej sytuacji... Nie wiem czy powinnam ją tu trzymać. Więc jeśli by pan zechciał ją zabrać... To może ją pan zatrzymać. - Uśmiechnęła się. Trochę smutno, sama nie wiedziąc czy to z żalu za kwiatkiem, czy za całym tym spotkaniem i zaczęła odczepiać linki od wbitych w podłogę haczyków. Były małe. Pewnie to przez to miała ochotę krzyknąć.



[z/t x2]
Alice Hughes: - doniczka z dojrzałą mandragorą
Ezechiel Yaxley: + doniczka z dojrzałą mandragorą
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Pon Sty 15, 2018 12:08 am
Widzieliście, że Peruwiańczycy rozróżniają kilka tysięcy odmian ziemniaków? Alice nie miała o tym pojęcia... A szkoda, bo może wtedy łatwiej byłoby jej znieść to, w jakim stanie wracała do domu. Na zadbanych do niedawna dłoniach roiło się od drobnych ranek, a dziewczyna - jakoś ciągle miała problemy z określeniem samej siebie mianem kobiety - każdego dnia stawała nad umywalką pewna, że tym razem rąk już nie domyje. Nie inaczej było tym razem. Szorowała drobne dłonie, zastanawiając się jakim cudem można żywić tak płomienne uczucie do warzywa. O tak! Panna Hughes zdążyła przez to lato znienawidzić ziemniaki z całego serca. Mimo to, już również standardowo, nie uśmiechnęła się do siebie, kiedy ostatnia żółta plama zniknęła z jej nadgarstka. Wytarła się tylko małym, puchatym ręcznikiem, który zawsze przynosiła do wspólnej łazienki ze sobą, choć ostatnie piętro zajmowała ponoć sama i cicho westchnęła.
Oprócz ziemniaków, panna Hughes zaczynała bowiem nienawidzić też życia. I o ile, jeśli chodzi o te pierwsze, nie wiedziała, że mogło być znacznie gorzej, o tyle w przypadku drugiego, miała co do tego absolutną pewność...
W towarzystwie dołującej ciszy, która zdawała się już przejąć nad nią pełną kontrolę, wróciła do połatanego serwetkami mieszkanka i położyła się na fotelu, przewieszając głowę i nogi przez przeciwległe oparcia. Nawet nie zamknęła za sobą drzwi - musiała jeszcze wyrzucić śmieci.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Pon Sty 15, 2018 8:37 pm
Sypiąca się kamienica koloru puchońskiej żółci – James dopalił papierosa, rozcierając jego resztki butem na krzywym bruku. Jeszcze przez chwilę stał tak, z zadartą głową gapiąc się na ruderę przed sobą. Wcisnął ręce do kieszeni kurtki, która była trochę zbędna przy dzisiejszej pogodzie, ale nie ubiegłej nocy, którą całą spędził włócząc się początkowo po Dolinie Godryka, a kończąc w Londynie.
Pusta butelka po niezbyt drogim winie chrzęściła mu w plecaku, tak, chrzęściła potłuczona w drobny mak, chociaż nie był w stanie powiedzieć kiedy właściwie się potłukła. Nie zwracał na nią większej uwagi, był dziś w zbyt podłym nastroju i nie miał nic przeciwko by upodlić swój nastrój i siebie samego jeszcze bardziej.
Na bank opuszczona… - stwierdził odpychając się od ściany na której był wsparty. Przeszedł na przestrzał ulicę, nawet nie sprawdzając, czy nic przypadkiem po niej nie jedzie. Miał jednak szczęście, zderzenie nastąpiło dopiero na chodniku po drugiej stronie.
Wpadł na mężczyznę, widocznie równie nierozgarniętego co on, gdyż ani jedna, ani druga strona nie burknęła nawet nikłego przepraszam, nie obrzuciła drugiego delikwenta oburzonym spojrzeniem, ani nie zareagowała w żaden inny sposób. Ot zderzenie nastąpiło i natychmiast zostało zapomniane. Wydawać by się mogło, że nie wniosło niczego do życia żadnego z panów, że było sytuacją przypadkową, jedynie jakkolwiek urozmaicającą szarą codzienność, ale nie moi drodzy, to nie prawda… To gówno prawda!
Los chciał, że obydwaj mężczyźni byli czarodziejami, a jeden z nich, w swej kieszeni na tyłku niósł pewną ulotkę. W chwili zderzenia wysunęła mu się ona z tego mało szacownego miejsca, i upadła wprost pod nogi drugiego mężczyzny, który chwilę wcześniej wdepnął w soczyście wyżutą gumę. Jak się pewnie domyślacie, w tym momencie ulotka zmieniła swego właściciela i powędrowała z nowo poznanym jegomościem do żółtej, trzymającej się tylko na słowo honoru i serwetki, kamienicy. Tym jegomościem był oczywiście James, który jako że był w stanie lekkiego upojenia alkoholowego i dużego odurzenia depresyjno-uczuciowego, nie zauważył, że po drodze narobiło mu się sporo bagaży.
Nie miał pojęcia po co wszedł do tej kamienicy. Śmierdziało w niej wilgocią, pleśnią i kurzem, co uznał że odzwierciedla jego obecny stan psychiczny i stanowi zapewne niesamowicie dużo znaczące: przeznaczenie. Uśmiechnął się nawet na tę dość beznadziejną myśl i zaczął wspinać się po spróchniałych schodach na górę. Przewrócił się na nich tylko dwa razy, a gdy już znalazł się na samym szczycie, podszedł do okna z którego widok rozpościerał się akurat na kamienicę którą przed chwilą podpierał. Nieumyślnie dotknął nosem jednej z szybek w oknie, a ta natychmiast wypadła spadając na chodnik poniżej i zabijając przy tym dokładnie trzy mrówki. Cofnął się więc i widząc po przeciwległej stronie korytarza uchylone drzwi, ruszył w ich stronę.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Pon Sty 15, 2018 10:23 pm
Alice doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie wrażenie robił na okolicznych mieszkańcach i przypadkowych przechodniach budynek, w którym zdecydowała się mieszkać. Sama jednak wydawała się przejawiać jakąś dziwną satysfakcję z jego stanu. Zupełnie jakby odarty tynk i złuszcząca się farba stanowiły idealny dowód na to, że - o ironio - wszystko było w porządku, że wcale nie zwariowała, a świat po prostu tak został urządzony. Trącało to trochę perwersją, ale zdecydowanie wolała spać w sypiącej się kamienicy, niż w jednym z tych schludnych, wynajmowanych przez starsze panie pokoi, które oglądała na początku lata. Oczywiście niosło to za sobą pewne konsekwencje, od łazienki na korytarzu zaczynając, po pijackie wrzaski, a i prawdopodobieństwo skręcenia karku na schodach było całkiem wysokie, ale jakoś tak... niespecjalnie się tym przejmowała. Pomijając już powoli obezwładniającą obojętność, potrafiła się przecież bronić. Nawet jeśli w ostatnim czasie wolała nie rzucać zbyt wielu zaklęć, zawsze dbała o to, żeby choć jedna magiczna bariera strzegła tej połatanej nory, zasłony były zaciągnięte, a drzwi zamknięte na dwa zamki.
Oprócz dzisiaj.
I wydawać by się mogło, że nie wniesie to niczego do jej życia, że tak przypadkowa sytuacja nawet nie będzie w stanie urozmaicić szarej codzienności, ale nie moi drodzy, to nie prawda... To gówno prawda!
Chwilowo jednak, niczego nieświadoma dziewczyna dalej leżała w swoim wielkim fotelu, a panującą dookoła ciszę zakłócało jedynie bzyczenie muchy.
Aresto Momentum... Mruczała sobie w myślach puchoneczka, wlepiając brązowe oczy w latające stworzenie. Było zdecydowanie zbyt hałaśliwe i żywotne, nie muszę więc chyba dodawać, że je też zdążyła znienawidzić? Wyciągnęła nawet różdżkę i obróciła ją kilka razy w cienkich palcach, ale nie odważyła się wypróbować czaru. Od ostatniej wizyty Ezechiela korzystała z magii tylko wtedy, gdy nie potrafiła znaleźć innego wyjścia z sytuacji, a że urodziła się w rodzinie mugoli, to sposobów na radzenie sobie z codziennymi sprawunkami znała wiele. Nie oznaczało to jednak, że miała zamiar się podnieść i strzelić upiornego owada gazetą - na to było zdecydowanie zbyt ciepło, a dodatkowo każdy szanujący się mugol przecież wiedział, że muchy miały radar, dzięki któremu w ostatniej chwili czmychały przed wszystkim, co zostało w nie wycelowane. Puchonka więc owszem - wygięła się nieco, żeby zdjąć z jednej stopy pomarańczową skarpetkę, ale zamiast miotnąć nią w bzyczące ustrojstwo, zwinęła ją w kulkę i rzuciła w śpiącą w umywalce ropuchę. Kiedy ospała Melania wychyliła głowę ze swojego pałacu, Hughes machnęła tylko ręką w stronę owada. Gdyby wszystko poszło po jej myśli, miałaby z głowy i muchę i karmienie żaby. Ha! Da się żyć bez magii?
Ziewnęła, przy okazji wyginając się na fotelu w pozycji, na jaką nigdy nie pozwoliła by sobie w pokoju wspólnym w Hogwarcie i na moment zastygła tak, z otwartą buzią i oczami wlepionymi w drzwi.
Otwarte drzwi.
Otwarte drzwi, za którymi ktoś się czaił.
W pierwszym odruchu zaskoczyła z fotela i schowała się za oparciem, zaciskając mocno palce na różdżce i nasłuchując. O ile poprzednie dźwięki mogła wziąć za naturalne, ot, skowyt walącego się powoli domu, tak słysząc zbliżające się kroki, nie miała już żadnych wątpliwości. Skuliła się jeszcze bardziej, a w uszach jej szumiało. Na litość Boską, tylko ziemniaki chowały się za fotelami! Nie była ziemniakiem, była prefektem Hufflepuffu! I co z tego, że byłym? Zerknęła niepewnie na topolowego patyka i ostrożnie przesunęła się wzdłuż ściany do części, która umownie służyła jej za kuchnię. Zerknęła na leżący na stoliku nóż. A jeśli to listonosz? - przeminęło jej przez głowę, choć ten nigdy nie zapuszczał się na samą górę. Zamiast noża chwyciła jednak patelnię i z mocno bijącym sercem, najciszej jak była w stanie, podeszła do uchylonych drzwi. Drżące palce zacisnęła na klamce i - nim zdążyła się rozmyślić - pociągnęła je w swoją stronę, robiąc jednocześnie gwałtowny krok w bok i podnosząc patelnię wysoko nad głowę.
I chyba tylko cud uchronił ją przed wypadkiem, bo kiedy zobaczyła kto stoi na korytarzu, zbaraniała do tego stopnia, że patelnia sama wypadła jej z ręki.
Sponsored content

Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes Empty Re: Żółta kamienica - mieszkanie Alice Hughes

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach