Go down
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 1:53 am
Kelly była dużą dziewczynką. Nie bała się kłów i pazurów, lecz spalających doszczętnie końcówki nerwów klątw, śmiertelnych ran upokorzenia, godności wdeptanej w błoto własnej krwi. Lestrange wiedział, ile niebezpieczeństw czycha na nią w tym wielkim, krwiożerczym świecie, który tak zaciekle pomagał tworzyć. Tak, był potworem, musiał nim być, lecz zamiast ostrych zębisk i wielkich oczu, uzbrojony był tylko w swe okrucieństwo. Okrucieństwo, które pęczniało z każdym złamanym wrzaskiem bólu, krzykiem roztrzaskiwanej woli, nabrzmiewało i puchło, pożerając cudze cierpienie.
Widział odbicie siebie w oczach dziewczyny, przelotna, brzydka emocja pełna głodu, pragnienia, które tak ciężko było zaspokoić. To samo okrucieństwo zerknęło na niego znajomymi oczyma, nim przybrało maskę gorzkiego rozbawienia. Coś niezwykle kruchego zbudziło się w jego piersi, gnijącej, pustej klatce kości, zbyt nieuchwytne by zasługiwało na miano. Delikatne stworzenie ciepła i smutku uniosło powoli jego nienaznaczone ramię, by runąć w zalążku czasu. Dłoń starła z bladego policzka czarownicy lśniącą, krągłą łzę, krótkotrwały testament cierpienia.
- Jesteś pewna, że zostało tutaj cokolwiek, co mogłoby gnić? – szepnął, zapełniając cichym głosem ziejącą między nimi ciszę, pozorną pustkę wypełnioną plątaniną oddechów.
Nie, nie wymigiwał się od obowiązków. Sprawianie pieczy nad domenami życia i śmierci było jego pasją, źródłem jednej z najgłębszych przyjemności. Przez te wszystkie lata, które spędził nad ochłapami mięsa, zwłokami ludzi takich, jak ona, ni razu nie podawał swych decyzji w wątpliwość. Drżący płomyk zdrady w jej oczach wystarczył jednak, by choćby chwilowo, częściowo, ledwo co rozgrzać chmurę bezuczuciowego chłodu, który otulał jego umysł. Jakiś obcy szept zasyczał w głębi jego głowy gniewnie, z oburzeniem i obrzydzeniem, czmychając w najciemniejsze zakamarki Rudolfowej podświadomości.
Nim zdążył odetchnąć, otrząsnąć się z chwilowego otumanienia zwątpienia, ona znów zapędziła go w kozi róg. Jakież to było nienaturalne, chore, absurdalne, irracjonalne, przyjemne. Zamarł absolutnie, morze błękitu Zakazanego Lasu znikające z pola widzenia, wyparowujące w obliczu ciepła, jakim emanowało to drobne ciało teraz przyciśnięte do jego. Wystarczyłby nikły pomruk zaklęcia, palce pieszczące różdżkę i ta uparta, niemożliwa Krukonka przestałaby istnieć. Ale Rudolf był egoistą. I choć gardził dziecięcymi, żałosnymi pragnieniami – jakimś bełkotem o tym, jak miło było zostać dotkniętym, jak zbawiennym był jej dotyk, jak bardzo tęsknił... Nie czmychnął. Tchórzostwo nakazywało mu uciec w wilczy szkielet, wyrwać się z klatki niepożądanych emocji. Nie zrobił tego, znów oddychał.
- Tak. – odrzekł niemal niesłyszalnie, zamykając wszystkie uczucia gdzieś głęboko w sobie, okradając głos z barw ekspresji. – Czy coś to zmienia?
Nie wiedział kiedy, nie wiedział dlaczego jego prawa dłoń ułożyła się na talii dziewczyny, przysiadła jak jakaś cholerna ćma tęsknoty, wystarczająco lekko, by mieć szansę ucieczki, wystarczająco blisko, by czerpać to nagle życiodajne ciepło. Zwątpił w swoje zdrowie psychiczne, gdy zamknął oczy i pozwolił sobie na krótką, króciutką chwilę słabości. Nie wiedział jednakże kiedy i nie wiedział dlaczego kiedykolwiek miałby ją przerwać.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 10:03 am
Zadrżała. Drżała na samą myśl, co mógłby zrobić, na co się powołać. Nie widziała granicy, którą Rudolf postanowił przed sobą wybudować. Była w stanie (nie)świadomie ją zniszczyć, wysadzić mur swoim szaleństwem, przedrzeć się przez wszystkie barykady, wspiąć do najwyższego okna wieży, w której tak skrzętnie się ukrył. Był tchórzem, ona zaś uparta w swym szaleństwie dążyła do końca.
Tylko czyjego?
Tyle niewypowiedzianych słów, tyle emocji, każde tak dobrze ukryte. Tak pieczołowicie owinięte w całun ciemności. Wszystko siedziało tak głęboko, tak daleko. A wystarczyło tylko sięgnąć, aby czerpać z życia to co najlepsze. Ale co było wystarczająco dobre? Dla niej, dla niego? Dążyli do innych celów, w innych kierunkach. Nie powinni byli w swojej wędrówce stanąć sobie na drodze. Nigdy nie powinni się spotkać, każde żyłoby w nieświadomości o tym drugim i to może byłoby dobre rozwiązanie? A teraz? Teraz to wszystko przyprawiało ją o dreszcze. Miała wątpliwości, wszystko runęło.
Szaleństwo. To szaleństwo!
Czyli jednak? Nie sądziła, że cokolwiek do niego dotarło. Nie sądziła, że w ogóle jej słuchał. Co mogła o życiu wiedzieć? Była dzieckiem, miała zaledwie szesnaście lat, naiwna, szaleńczo pragnąca tego, co nieosiągalne. Pędząca na przekór i pod wiatr. Teraz on był wiatrem. Huraganem, który porywał ją znad ziemi i sprawiał, że nie potrafiła biec dalej. Młóciła tylko nogami wiszącymi nad stęchlizną gnijących liści, w szaleńczym biegu donikąd.
Zaczekała, spokojna o odpowiedź, wiedziała że ją dostanie. Prędzej czy później musiało to nadejść, a możliwości mężczyzna, (którego nawet imienia nie znała) miał niewiele. Czuła się trochę jak torreador, jakby toczyła walkę z wielkim bykiem mając tylko czerwoną chustę. Ryzykowała kosztem czego? Naprawienia jednej osoby, pokazania jej świata zgoła innego od tego, do którego przywykli. Ale czy był to zachód warty świeczki? Płomienia, które lekkim podmuchem można zdmuchnąć? Jak jej jestestwo. Jak ją samą. Nie była w niczym lepsza od innych jego ofiar błagających o przebaczenie.
Nie była lepsza? Ona nie błagała. Porównania nie ma i nie było.
Nigdy.
Nigdy nie zamierzała padać na kolana przed oprawcą. To ona rzucała na kolana.
Tylko w imię czego?
Tylko jak?
Jesteś pewna?

Ciche tak, kolejna twierdząca odpowiedź odbijająca się echem. Czy to coś zmienia?
Zastanów się McCarthy.
Zaciągnęła głośno powietrze do płuc spodziewając się różdżki, która zostanie przyłożona do jej pleców. Ale chwila... To jego dłoń, delikatna, jakby to ona tutaj była drapieżnikiem, nie on. Jakby w obawie przed samym sobą. Przecież nie robiła mu krzywdy, nie zamierzała. Zbyt bardzo szanowała ludzkie istnienia, nieważne jak bardzo owinięte nienawiścią i złem.
- Zmienia. - przytuliła go mocniej, otaczając jego szyję żelaznym uściskiem, jak w obawie, że zaraz zniknie, że zaraz rozpłynie się w powietrzu uciekając. Był tchórzem, jak każdy z popleczników Voldemorta. Odważni byli ci, którzy zdecydowali się mu przeciwstawiać.
- Zostało coś z twojego człowieczeństwa. Mała iskierka, o którą musisz dbać. W innym wypadku zgaśnie i będziesz tylko ścierwem. Lalką, którą się pomiata. Nie pozwól na to, nikt nie jest wart przedmiotowego traktowania. - zaczerpnęła do płuc odrobinę powietrza, bo tak wiele miała jeszcze do powiedzenia, tak mało słów znajdowało się w jej głowie, aby ubrać myśli. - I tak się tobą brzydzę. - zacisnęła zęby, a mięśnie jej żuchwy napięły się w wyrazie... Czego? Gniewu, żalu, rozgoryczenia?
Przyznaj się przed samą sobą, nie zmienisz świata.
To świat zmieni ciebie.

Poluźniła uścisk, ale nie odsuneła się od niego, pozwalając, aby to on o tym zadecydował. Pozornie dała się prowadzić, ale w głowie lawirowała jej myśl, że to ona tutaj rządzi. Zadziwiając go co raz bardziej. W każdym szaleństwie jest odrobina geniuszu.
- Gdybyś miał szansę cofnąć czas. Zmieniłbyś to kim jesteś dzisiaj? - zmuszała go do zajrzenia trochę głębiej. Do otworzenia wszystkich drzwi.
Czy wystarczą słowa, aby zasiać ziarnko zwątpienia?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 11:40 am
Rudolf nie wierzył w Los. Był wyznawcą ludzkiej boskości, nasion potencjału, które rosną, kwitną, wznoszą się ponad przeciętność człowieka, zmieniając, i tworząc świat. Sytuacja, w jakiej nagle się znalazł była cierpkim owocem chorych gałęzi jego błędów. Zbyt nieprzemyślany plan, błędna konkluzja i pochopne działanie popchnęły go do obrania krętej ścieżki wgłąb Zakazanego Lasu. Dziecięca ciekawość czy ignorancja drapieżnika powstrzymały go przed zauważaniem zagrożenia, jakie stanowiła ta krucha istota. Dobrowolnie zakrył swe oczy arogancją, nie widząc - nie chcąc widzieć siły drzemiącej w ciele dziecka, słabości które skrywał jego pozornie silny umysł. Z goryczą kalkulował swoje błędy, pomyłki którym pozwolił przerosnąć własną potęgę, nadeszła chwila żalu. Żałował istnienia tej chwili, ze spokojnym rozczarowaniem rachując swe grzechy. Nadeszła też chwila decyzji, której nie chciał podejmować. Znajdował się na rozdrożu, przed nim dwie ścieżki, dwie perspektywy, dwa żywoty - on i ona. A Rudolf... Rudolf zawsze wybierał siebie. Pozwolił sobie na krótką chwilę wahania, cień szansy zbawienia. Nie chciał jej niszczyć, lecz fundamentem całej jego egzystencji, pragnienie kontynuacji istnienia jądrem jego poczynań. Zaparł się, gotów wyrwać z obumarłych gleby korzenie jestestwa czarownicy. Nie dawał jej żadnego wyboru, a jej słowa wpadały w próżnię, nigdy nie docierając celu.
Ciepło jej ciała wypełzło spod skóry śmierciożercy, nie znosząc nagłego mrozu, który porósł kilometry żył. Nie odsunął się jeszcze, wpatrując się wzrokiem jednocześnie skupionym i nieobecnym w twarz, której wyraz miał jeszcze moment temu tak wielką nad nim władzę. Teraz to on słowem miał obrać kierunek, jedną sylabą rozbić nadzieję, potrzebę, jaką zdawała się żywić. Była w błędzie, zaplątana w problemie, którego nie potrafiła rozwiązać. Problemie, który istniał tylko w jej wypełnionej po brzegi idealizmem głowie.
- Tak - spokojny uśmiech rozjaśnił jego twarz, gdy wierzchem chłodnej dłoni pogładził równie chłodny policzek Kelly, nim wyplątaliśmy się z uścisku jej ramion, jej osoby. Był wdzięczny za przypomnienie samemu sobie o tym, czego pragnął, o co walczył. - Byłbym Czarnym Panem.
Wątłe korzenie, jakie próbowała zapuścić w jego umyśle pękły z trzaskiem, oswabadzając wreszcie zregenerowane cząstki samoświadomości. Wizja świata, który chciałby stworzyć, rzeczywistości w której jego magia, jego bóstwa wiodły prym postawiła go na nogi. Wyprostował się, swym spojrzeniem chłodno, spokojnie, obojętnie zapamiętując jej twarz. Była uosobieniem jego porażki, zwiastunką klęski.
- Boisz się? - spytał już głosem tylko odrobinę zaciekawionym. Szmer leśnego życia znów dobiegł jego uszu, a oczy znalazły wokół barwy inne, niż kolor jej oczu. Sam przed sobą nie był w stanie przyznać, co znaczyło pytanie.
Boisz się mnie? Boisz się świata? Boisz się życia? Czy lękasz się w ogóle?
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 12:01 pm
A więc to tak? Ktoś kto jest okrutny, zmierzał do jeszcze większego okrucieństwa. Do panowania nad całym magicznym światem, do niszczenia odrobiny szczęścia w sztywnych ramach. Czy nie widział jak chore jest podążanie za "czystym" światem? Czy nie widział, że dzieci wychowywane w domach o czystości krwi sięgającej miliona procent nigdy nie były szczęśliwe? Że nigdy na tych małych buźkach nie gościł szczery uśmiech? Tylko maniery, sztywne zasady, nakazy i zakazy. Chore, tak samo jak jego psychika. Pędzący ku obłędowi świat, który byłby wart tyle co kupa gówna.
- Ty chory pojebie! - wysyczała do niego niczym rozjuszona kotka, prostując się w ułamkach sekund, które ciągnęły się dla niej w nieskończoność. A więc stała twarzą w twarz z wyrachowanym mordercą, dążącym do śmierci wszystkich jej pokroju.
I co teraz?
W jej oczach szalały ogniki, które nie dałyby się zgasić nawet pod strumieniem wodospadu Niagara. Była wściekła. Wściekła na niego, jego ograniczony tok myślenia. Wściekła na siebie, za próbę ratowania go od ciemności, która oplatała go swoimi łapskami i ciągnęła w dół. Głębiej i głębiej w swoją otchłań, tak ciemną i nieprzewidywalną. Tak straszną, a zarazem obiecującą jabłka z zakazanego drzewa.
- Nic nie dociera do twojego małego móżdżku, ograniczonego, jesteś ślepy i głuchy. Tak bardzo się myliłam, co do ciebie. - zrobiła zdecydowany krok w jego kierunku. Nie czas teraz na wahanie, nie czas na zastanawianie się nad tym, co robić i dokąd zmierzyć. Czy się boi? Gdy tylko pytanie dotarło do najgłębszych zakamarków jej duszy, prychnęła wściekle. Strach? Strach przed trupem, którym był w jej oczach? Przed kimś, kto nie potrafi przyznać się do ludzkich emocji przed samym sobą?
No dalej, zrób to!
Jej myśli krzyczały do niej, wołały, skomlały, prosząco o odrobinę uwagi. O to, aby po raz pierwszy zrobiła to, na co ma ochotę. Zmrużyła wściekle oczy, a jej źrenice niebezpiecznie rozszerzyły się. Mała piąstka wystrzeliła w jego kierunku uderzając go w twarz. Tyle mogła zrobić. Chociaż w żadnym kierunku, którym zdecydowałaby się podążać nie miała szans. Ani w bitwie na pięści, ani na zaklęcia.
Przez chwilę poczuła ukłucie swojej beznadziejności i bezradności, ale była gotowa walczyć. Choćby ostatnie westchnienie miała wydać w ziemię, na której teraz stoi. Choćby miała zginąć tu i teraz. Łapska Lasu otuliłyby ją spokojnym snem, który ciągnął by się wieczność. I nigdy by się nie obudziła.
Kłykcie palców strzeliły niebezpiecznie przypominając nieco wystrzały kapiszonów, potarła je z ogromną ulgą wypisaną na twarzy. Może i uderzenie nie sprawiło mu wielkiego bólu, ale za to ile miała z tego satysfakcji!
- Tyle mam ci do powiedzenia. - splunęła na ziemię gdzieś koło jego stóp z pogardą. Może nie było to zachowanie godne damy, ale nie obchodziło ją to ani krzty.
- Bać się ciebie? Jesteś tak bardzo śmieszny jak żałosny. - gdyby mogła uderzyć go jeszcze raz, gdyby miała taką okazję... Zrobiła by to bez zastanowienia!
- Czujesz się dobrze? Kiedy ludzie tobą gardzą? - nie przestawała grać w jego chorą grę.
Pytanie, odpowiedź.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 3:17 pm
Uderzenie małej piąstki opadło na kość policzkową Rudolfa, jego lądowanie wzbudziło ze sobą nieprzyjemną falę pieczenia urażonej dumy, które minęło równie niespodziewanie, jak się pojawiło. Dyskomfort wyparował, gdy Lestrange zamarł w zimnej furii. Szczodrze ofiarował czarownicy sekundę łaski, możliwość odwrotu. Nie skorzystała.
Splunęła, a on wyrwał się z posągowego bezruchu, zaciskając dłoń na smukłym gardle, pchając ją prosto na miękkie łoże gleby, usłane gnijącymi liśćmi. Całym ciężarem swego ciała przygniótł jej kruchą formę do ziemi, w jednej dłoni dzierżył jej wrażliwą krtań, palce drugiej zaciskał wokół jej własnych, bezlitośnie podsycając iskry bólu, które musiały wybuchnąć, gdy ta żałosna namiastka ciosu zmierzyła się z jego twarzą. Kolanem upewnił się, że nie wierzgnie, niczym spłoszona sarna nogami, więżąc jej biodra. Okrutna przewaga nie sprawiała mu satysfakcji - jego dominacja nie została wygrana, nastolatka nie stanowiła żadnego wyzwania, była wręcz stworzona by płaszczyć się przed silniejszymi od siebie.
- Nie obchodzi mnie to - wycedził. W istocie, jej słowa mógłby puścić mimo uszu, lecz w momencie, w którym zamachnęła się na jego dumę była stracona. - Żyjesz w iluzji. Nie obchodzi mnie to, co sądzą ludzie tacy, jak Ty. Ile bym zmienił, będąc tym, który sprawuje władzę. Lecz ty...
Zacisnął swe palce mocniej wokół bladej skóry, czując zgrzyt kości i świszczący strumyk oddechu w gardle. Siniaki jednakże są najmniejszą z kwestii, jakimi powinna się martwić. Ona także będzie nosić na skórze znamiona swoich pomyłek, a choć purpurowe plamy mogą zblednąć, zamierzał dokładnie wtłoczyć wspomnienie tej lekcji w uparte, naiwne zwoje jej mózgu.
- Ty nic nie znaczysz. Nie zmarnowałbym ani promyka cennej energii na walkę z istotami twojego pokroju. Nie jesteś tego warta, czego Czarny Pan zdaje się nie rozumieć. Wiesz, gdzie popełniłaś największy  błąd? - gniewne słowa raniły twarz gorącym oddechem, gdy sam odpowiedział sobie na to pytanie. - Gdy stworzyłaś ten swój mały, ograniczony światek, bo Twoja naiwna główka nie pojmuje niczego ponad te zdeformowane koncepty dobra i zła.
Nie wiedział, dlaczego oczekiwał od niej czegokolwiek, co przekraczałoby ramy przeciętnej inteligencji, lecz rozczarowanie tańczyło wraz z wściekłością w rozżarzonych węgielkach oczu. Ile było w nim furii, ile naglącej potrzeby zranienia, upokorzenia, złamania.
Ich twarze po raz kolejny dzieliły zaledwie milimetry, lecz między nimi nie wisiało nic, oprócz gęstego szlamu pogardy i gniewu. Rudolf nie złagodził pieszczoty swego ciała, które brutalnie gwałciło jej godność, skutecznie przytrzymując w miejscu. Na jej twarz nałożyły się setki innych, wykrzywionych w przerażeniu i błaganiu.
- Przeprosisz? - sadystyczny uśmiech na twarzy, szept kolejnego pytania.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 8:48 pm
A więc jednak?
W chwilę po skończeniu swojego przedstawienia leżała przyciśnięta do mokrej sterty liści na gnijącej ziemi. Ile by dała, aby mieć teraz nadludzką siłę, aby zepchnąć jego okropne cielsko z własnego. Nie czuć uścisku na własnym gardle, który z sekundy na sekundę odcinał dopływ powietrza. To było jak tortura, mogła oddychać, jednak nie na tyle, na ile by chciała. Ale z błogim spokojem wymalowanym na twarzy słuchała go.
Jeśli umierać, to pięknie i z godnością.
Wierzgnęła lekko, jednak jej próba zeszła na manowce. Uścisk i ciężar był zbyt silny. Usta posiniały, a oczy rozszerzyły się niemal nienaturalnie. Przełknęła głośno ślinę z wielkim wysiłkiem. Co mogła zrobić? Czy to kres jej marnego istnienia? Czy znów zlituje się nad nią i postanowi dać kolejną z szans? Jednakże ileż psychika zwykłego Śmierciożercy mogła wytrzymać? Ile oskarżeń, obelg, ile prawdy mógłby jeszcze wysłuchać? Wściekłość koniec, końców to też jakaś emocja. To też uczucie, które skutecznie może wypełnić pustkę w człowieku. Umiar, we wszystkim potrzebny jest umiar.
- Błąd w tej chwili popełniasz ty. - wycedziła cicho i syknęła wściekle, kiedy jej dłoń tonęła w żelaznym uścisku jego palców. Był nikim, właśnie pokazywał na co go stać. Do czego był zdolny. Ile krzywdy mógłby wyrządzić komuś, kto pozornie niczemu nie zawinił.
- Robisz to wbrew sobie, jak wy wszyscy. Niczym się od nich nie różnisz. Nikt nie zapłacze nad twoim truchłem, nikt nie zapali świeczki koło twojego grobu. Nawet ci, którzy mają czelność nazywać się przyjaciółmi.- zamilkła, w walce o odrobinę więcej powietrza.
Czy to już na ciebie czas?
Oddech stawał się co raz płytszy, urywał się niemal w połowie. Twarz pobladła jeszcze bardziej, a oczy zamknęły się. Jednak nie w wiecznym śnie. Nie chciała już na niego patrzeć, nie chciała już tu być. Nie chciała użerać się z kimś tak płytkim.
- Nie będę przepraszać za prawdę. Nie będę przepraszać za coś, na co zasłużyłeś. - wyszeptała odwracając głowę (na tyle, na ile mogła) i szarpnęła się mocniej, jeszcze raz i kolejny.
- Uważasz się za lepszego ode mnie?
Przestań grać w tę chorą grę.
Musisz wiedzieć, kiedy skończyć.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 10:16 pm
Te słabe wierzgnięcia zaczynały go nużyć. Jej żałosne próby stawiania oporu niemalże irytowały go jeszcze bardziej - był zły na siebie, że pozwolił się sprowokować byle gówniarze, zły na nią, że była tak słaba. Portret samej siebie, jaki malowała słowami, był tak odmienny od rzeczywistości. Była niczym najpodlejszy kundel w swoim szczekaniu brakującym spełnienia w rzeczywistości. Miejsce wściekłości zajęło znudzenie, a nawet odrobinka współczucia wirująca w bezkresnej toni ennui. Przestała go bawić, nie spełniała wymagań, nie satysfakcjonowała... Z nieobecną obojętnością zacisnął dłoń, która już i tak sprawiała jej ogromny ból. Tym razem jednak, z oczu popłynęły faktyczne łzy, a specyficzny charkot rozparł usta dziewczyny, gdy dopływ leśnego powietrza został całkowicie odcięty. Obserwował twarz, która nie raziła już bladością, przybierając różne odcienie purpury. Coraz wolniejsze bicie trzepoczącego wściekłe serca odmierzało czas. Mijały sekundy, jej walka wciąż mniej i mniej zacięta. Gdy oczy opuścił najnieśmielszy z urywków świadomości, ustąpił.
Z jakimś dziwnym oderwaniem stanął na nogi, górując nad dziewczyną, a krągła twarz księżyca otoczyła Rudolfową głowę srebrną aureolą.
- Chciałabyś dowiedzieć się, czym jest prawda? - skorzystał z nieuniknionego przybycia wieczności, który McCarthy spędzi w szoku i bólu. - Przyjemność sprawia mi patrzenie, jak gaśnie ludzkie życie. Podziwianie wszystkich twarzy cierpienia, które mógłbym ci pokazać. Raduję, nie, rozkoszuję się niszczeniem tego, co trzymasz drogim. Mylisz się myśląc, że obchodzą mnie twoje korzenie, rodzina, ojczyzna. Krwawisz tak samo, jak Black czy pierdolona skrzątka i nie mógłbym dbać mniej o to, jak lubisz się nazywać. Szlama, Czarny Pan, Rowena Ravenclaw? Wszyscy jesteśmy tym samym ścierwem, które w końcu zgnije i zostanie zapomniane. Jedynym, co nas od siebie odróżnia jest magia, potęga. A ty jesteś słaba.
Jej wyborem było, ile jej ociężały z braku tlenu umysł wyniesie z monologu śmierciożercy. Równie dobrze mogłaby w głowie nucić skrzacie kolędy, tak bardzo go w tym momencie obchodziła. Rudolf gardził głupotą, a krótkowzroczność była tylko kolejnym jej obliczem. Kelly zaś nie widziała nic, poza czubek swojego uświęconego jasną magią nosa. Był niemal pewien, że nawet jej odchody przybierały formę nieskalanych snopów światła.
- Zagubiony bękart dwóch światów, a do żadnego nigdy nie będziesz należeć. Dlaczego? Bo tak wybrałaś. Ile wiesz o moim świecie? Ile wiedzy zgłębiłaś sama, a ile słów ukradłaś z cudzych ust? Wybrałaś swoją ignorancję, swoją słabość i swój tytuł szlamy.
Obciągnął rękawy szaty, skrywając na nowo Mroczny Znak ziejący nagą próżnią czerni. Oderwał wreszcie wzrok od jej wątłego ciałka schronionego wśród leśnego runa. Nie widział w niej już ani iskry siły, którą wcześniej zdawała się emanować.
- Koniec gry, audiencja też dobiega końca - podsumował w końcu, cień niezidentyfikowanej emocji pochłaniający słowa.
Strzepując niewidzialne pyłki z szaty, skupił się, by samą siłą woli uformować własny szkielet w ciało wilka. Z dumnym parsknięciem odwrócił się na wilczej pięcie, by przycupnąć znów pod drzewem, które pierwotnie było jego kryjówką. Wbił uparcie spojrzenie w kłąb splątanych gałęzi i krzewów po drugiej stronie Polany, nie racząc dziewczyny drugim spojrzeniem, jej obecność przytłumionym szeptem na skraju Rudolfowej świadomości. Lecz nawet, gdy wrażliwe uszy znów utonęły w pieszczotliwej symfonii dźwięków leśnego życia, jego zmysły, wręcz wbrew jego pragnieniom oczekiwały najmniejszego ruchu, jęku, słowa z jej strony. Pozwolił jej odejść, lecz rytmiczne uderzenia wilczego ogona o wilgotną glebę zdradzały, że jednak na coś czekał. Rudolf sam przed sobą nie mógł przyznać, że istotnie, czekał na nią.

Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Pon Lis 16, 2015 11:05 pm
Czerń. Tylko ona powoli pochłaniała jej świat. Otchłań, w którą spadała, chwytając się żałośnie wszystkiego na swojej drodze, zdawała się nigdy nie mieć końca. Mroczki lawirowały przed jej oczami, powoli, jakby leniwie otaczając świat gęstą mgłą. Błądziła w niej jak dziecko. Uzbrojona jedynie w zapałkę, która była jej nadzieją. Nadzieją, na życie... Została zdmuchnięta. Huraganem. Tym samym, do ktorego przed chwilą tak odważnie podchodziła. Tym samym, którego jeszcze przed chwilą obejmowała...
Skończysz tu i teraz.
Będziesz padliną dla spragnionych pokarmu zwierząt.

Słowa, tak zdeformowane, tak niezrozumiałe, tak jakby przemawiał do niej z odległości kilku mil, mówiąc w nieznanym jej języku. Z każdą chwilą jej oddech umykał gdzieś, gubiąc się, nie mogąc znaleźć drogi. Wskazówki zegara tykały niebezpiecznie zwiastując szybki koniec. Co czuła?
Nic, zupełnie nic. Jak szmaciana lalka, bez uczuć, bez wspomnień. Modliła się, mimo iż nie wierzyła. W jej głowie odbijały się echem wszystkie znane jej formułki.
Koniec.
Mijały sekundy, minuty, może nawet i godziny czy dni. Nie zdawała sobie sprawy jak długo tu leżała. Jej ciało spięło się. Zaczęła kaszleć, oddychając tak głośno, jakby to była sprawa życia lub śmierci.
I była...
Czuła pieczenie w gardle, którego żadnym przełknięciem śliny nie mogła ugasić. Och ile by oddała za szklankę wody, ile by oddała, aby to wszystko było tylko koszmarem, złym snem, marą nocną. Miała nadzieje, że zaraz obudzi się w ciepłym łóżku z krzykiem. Ale nic takiego nie nastało... Przewróciła się na bok, kuląc ciało do pozycji embrionalnej. Chciała stąd uciec, ale kręciło jej się w głowie jakby siedziała na pędzącej karuzeli. Zacisnęła powieki, a mimo to nie poczuła ulgi. Było jeszcze gorzej.
Czy może być gorzej?
Zaszlochała cicho jak dziecko pociągając przy tym nosem. Tak bardzo się myliła, tak bardzo go nienawidziła. Zacisnęła mięśnie szczęki, aby wreszcie przestać się rozczulać nad własnym losem.
Łzy dalej płynęły wzdłuż jej skroni, aż do linii splątanych włosów, pełnych leśnych ozdób z liści i małych gałązek. Wyglądała zapewne jak sierota. Brudna, spragniona, sina z zimna i... No właśnie. Chciał ją zabić czy tylko torturować, aby poczuła się bezbronna? Aby wreszcie zamkneła usta? To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Zostawił ją?
A coś myślała?
Drżała jak szczeniak, tak daleki od ciepła matki. Tak nieporadny i bezbronny. Było zimno, ciemno, czuła się paskudnie, ale mimo to spróbowała wstać. Podparła się jedną ręką o wilgotną ziemię, która jak lody*, rozsunęła się. Ręka aż po nadgarstek zatonęła w błocie. Skupiła się na tej pozornie prostej czynności, wciąż niewiele widząc i niewiele myśląc.
Nie chciała się odwracać, nie wiedziała co zobaczy. Może centaura, który już za pomocą kopyt kopał dla niej grób? Trwała więc tak kilka dłuższych chwil, jej bezruch przerywały jedynie krótkie dreszcze wywołane zimnem i omdleniem, na które zdecydowanie nie była gotowa.

* zajebiste porównanie Cool
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 12:28 am
Kaszel był pierwszym, co usłyszał, gdy jego niedoszła ofiara krztusiła się łapczywymi haustami powietrza. Znał to uczucie bardzo dobrze, spełnienie najgłębszego pragnienia instynktu samozachowawczego rozrywające wnętrzności. Brutalna metafora jej poczynań – tak bardzo chciała zmienić świat, zmienić choćby jednego śmierciożercę, sama próba niemalże ją zgubiła. Nasłuchiwał, oczekując kolejnego stadium, jakim musiało być otrząśnięcie się z paraliżującego szoku, dojście do głosu emocji innych, niż świadomość życia. Szloch, pociągnięcie nosem, stłumione i zawstydzone dobiegło wilczych uszu, wraz z lepkim półszelestem liści, gdy dziewczyna zmusiła się do ruchu. Na perypetiach wzroku majaczyła jej skulona sylwetka, drżąca gwałtownie. Gdy szloch ucichł, eksplodując tylko sporadycznym odgłosem przełykanych łez, odwrócił potężny łeb, by spojrzeć w jej kierunku. W ciągu 5, może 10 minut udało jej się utknąć w błocie, wyczyn godny Krukonki. Byłby parsknął wilczym śmiechem, gdyby nie przykrość widoku, jaki sobą stanowiła.
Rudolf z goryczą musiał stwierdzić, że nawet jego własne dzieło nie dawało mu satysfakcji. Pomimo tego, że pragnienie zadania bólu – czemukolwiek, komukolwiek, jej – w pewnym momencie stało się jego jedyną potrzebą, materialny dowód jego spełnienia nie napawał go radością, jakiej się spodziewał. Ona, nie – Kelly, coś musiała w nim zepsuć. Wywalczony przez niego wreszcie spokój nakłonił go do wstania, którego jedynym akompaniamentem było westchnienie rezygnacji w Rudolfowej głowie. Naprawdę miał dość robienia rzeczy, których robić nie chciał. Lub raczej: naprawdę miał dość robienia rzeczy, których nie powinien chcieć. Powoli i cicho przemierzył odległość dzielących ich metrów, szczątki poległej natury nie zdradzające żadnego z jego wykalkulowanych stąpnięć. Słyszał już uparte, miarowe bicie serca dziewczyny, która zamarła w bezruchu – całe jej ciało przygotowane na cios, na atak padający z każdej stron. Przygarbiona, skulona i złamana zastygła w błocie, które równie dobrze mogło być po prostu ciężkim poczuciem beznadziejności. Spięła się jeszcze bardziej, a jej mięśnie przez chwilę powstrzymały wściekłe drżenie, gdy poczuła ciepło zwierzęcego ciała obok własnego.
Szturchnął jej policzek zimnym nosem. Pamiętał jej zachwyt jego wilczą postacią, absurdalne ciepło, które rozbłysnęło w jej oczach, po tym, jak zbliżył się do niej po raz pierwszy. Wyjątkowo odpowiednim wydawał się fakt, że krwiożerczą bestię darzyła większym zaufaniem niż... krwiożerczą bestię w ludzkiej skórze. Ta usterka, którą spowodowała samym swoim istnieniem w świadomości Rudolfa, nakłaniała go do pomocy. Jakże obce uczucie, ta troska. W czerwonych oczach zwierzęcia widać było jednak chaotyczny melanż emocji – spojrzenie karcące i zachęcające, nadające odwagi i okazujące pogardę, niewiele łagodniejsza wersja żołnierskiego rozkazu. Kazał jej iść, zmierzać dalej. Chciał, by wróciła do tego pięknego zamku, doszła do siebie i nienawidziła go całym sercem. Chciał, by w tej nienawiści znalazła siłę, którą wykorzysta, kiedy już spotkają się po raz kolejny. Chciał, by przerosła oczekiwania wszystkich wokół, również samej siebie i samego Rudolfa.
//UWAGA! Absurdalność i „jebanie logiki” na horyzoncie! Dla bezpieczeństwa własnego umysłu zaleca się założenie, że ten specjalny, wyjątkowy gatunek wilka ma rozmiary małego hipogryfa. Dziękuję za atencję.//
Kelly jednakże zdawała się nie rozumieć tego wszystkiego, co Rudolf starał jej się przekazać. Ze zniecierpliwionym warknięciem szarpnął kłami kołnierz jej szat, chwiejąc się znacznie pod nowym ciężarem, gdy dziewczyna – tak, ludzka dziewczyna o ludzkich rozmiarach, nie żadna miniaturowa figurka – znalazła się na jego wilczych plecach. Ta nowa McCarthy była w końcu jego kreacją, a przynajmniej miała się nią stać – był odpowiedzialny za swoje stworzenie. Ruszył powoli w kierunku murów Hogwartu, mozolnie oswajając się z jej wagą zaburzającą do tej pory idealną równowagę. Niczym jakiś piekielny ogar brnął przez labirynty gałęzi, mając tylko nadzieję, że jego zniewolona podopieczna trzyma się mocno kłębów futra i jest zbyt otumaniona by zauważyć, że oto ujeżdża Rudolfa Straszliwego. Gdyby sytuacja była inna, gdyby nie był tak niepokojąco spokojny i gdyby wilki mogły się rumienić, płomień wstydu zagrałby na krótkiej sierści jego pyska. Zamiast tego, cichymi pomrukami wibrującymi w zwierzęcej piersi ostrzegał ją przed każdym korzeniem zdradziecko przecinającym ich ścieżkę, a dudniącymi warknięciami budził ze stanu obojętnego omdlenia.

//NIE WIEM, NIE PYTAJ.//
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 1:13 am
Oszołomiona kuliła się gdzieś głęboko w sobie. Czuła wstyd, że nie potrafi zadbać sama o siebie, że nie jest w stanie unieść ciężaru swojego ciała na własnych nogach. Że nie może uciec. Nie może poderwać się do kolejnej walki, którą i tak bez wątpienia by przegrała.
Tak szybko się poddałaś?
Tak bardzo chciała coś powiedzieć, tak bardzo chciała wyszeptać choć kilka, pozornie nic nie znaczących słów. Jednak wielka gula w gardle uniemożliwiała jej tę czynność. Więc milczała... A w milczeniu zawarty był niemy krzyk... Była głupcem, mylącym się na każdym kroku. Tak bardzo chciala wierzyć w ludzi, że niemal każdemu przyklejała plakietkę z napisem "dobry". Miała nadzieję, tak nikłą, ale jednak... Nadzieję na to, że każdy jest zdolny do uczuć, ktore nie są złością, nienawiścią, nieszczęściem i pochodnymi. Przecież w okół niej rozlewało się morze nienawiści, śmierci, zła...
A ona trwała na swojej białej łódce, skleconej z zaledwie kilku desek i sznurków.
Pozwoliła na odrobinę pomocy, zbyt oszołomiona tym wszystkim. Za dużo atrakcji jak na jej dotychczas pozornie nudne życie. Wciąż mroczki tańczyły przed jej oczami, wciąż skrzętnie skrywając przed nią rzeczywistość. Chryciła mocno sierść wilka, jakby to była najważniejsza rzecz, jaką miala okazję zrobić w swoim życiu. Oparła o niego głowę, tylko na moment. Aby poczuć znajome ciepło, którego doznała nim zamienił się w człowieka. Czuła na swojej skroni jak jego łopatki i mięśnie pracują pod skórą.
No dalej, powiedz coś!
- Nie chcę twojej litości. Pogarszasz sprawę mojej beznadziejności. Możesz być dumny, wygrałeś. - wymruczała cicho, z wielkim wysiłkiem. Milion igiełek wbijało się w jej gardło, skutecznie zniechęcając do dalszych słów. Uniosła się powoli. Czuła się jak kukiełka, kiedy jej mięśnie odmówiły współpracy między sobą. Zachwiała się lekko i przetarła policzki skrawkiem czystego rękawa. Nie będzie przy nim płakać.
Ruszysz się, ofiaro losu?
Sama się o to prosilaś!

Ostrożnie zsunęła się z jego pleców, a nogi ugięły się pod nią groźnie. Musiała oprzeć dłonie o drzewo, inaczej znów zaliczyłaby bliskie spotkanie z glebą, czego na pewno by nie chciała.
- Idź już. I tak nie spotkam nikogo gorszego od ciebie. - odwróciwszy się w jego kierunku zajrzała w jego szkarłatne oczy, które w niczym nie przypominały tych prawdziwych, tych Rudolfowych. Uśmiechnęła się smutno, żałośnie.
Nie rób tego, nie pogarszaj sytuacji!
Wyciągnęła ku niemu dłoń i pogładziła delikatnie opuszkami palców jego pysk. Od czubka nosa, powoli do ucha.
- Wolę cię w wilczej wersji. Jesteś w tedy jakiś taki bardziej puchaty i milszy. - powtórzyła swoje słowa, które już dzisiejszego wieczoru zostały wypowiedziane. Niemalże słowo w słowo. Pochyliła się nad jego wielkim łbem i przytrzymawszy go za uszy obiema rękami, złożyła na wilczym czole krótki pocałunek. Jak matka całująca swoje dziecko na pożegnanie. Odwróciła się na pięcie i chwiejnym krokiem, jak po kilku głębszych ruszyła w bliżej nieznanym jej kierunku, co chwila asekurując się pniami drzew.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 2:25 pm
Rudolf nie mógłby zanegować ulgi, jaką poczuł wraz z lekkim dyskomfortem, który powodowały jej dłonie zaciśnięte mocno na długiej sierści. Przestała wierzgać i opierać się ślepo, przed najmniejszym z jego ruchów, w końcu. Nie wiedział, czy akceptacja jego wilczej formy, a odrzucenie ludzkiej istoty stanowiło obelgę. Było coś groźnie satysfakcjonującego w świadomości własnej potęgi, lęku jaki budził w innych ludziach. Tylko on mógł znaleźć powód do dumy w cudzym cierpieniu.
Jego ulga szybko jednak go opuściła, wraz z ciepłym, teraz już ujarzmionym ciężarem Kelly. Tracąc równowagę potknął się i warknął z oburzeniem, wbijając w nią gniewne spojrzenie. Wygladała zdecydowanie lepiej, lecz wciąż sprawiała wrażenie człowieka bliskiego upadku.
- Nie, nie spotkasz. Ale jestem najlepszym, co teraz masz - Niemal zabrzmiało w pomruku, upór i determinacja pływające gdzieś w głębi krwawych oczu.
Pozwolił jej na tę krótką pieszczotę, znów, niemal mimo własnej woli, zbliżając się nieco w stronę źródła przyjemności i ciepła. Mruknął coś, mentalnie zgadzając się z jej słowami. Sam też wolał siebie w tej wersji. Pocałunek, jaki złożyła na jego pochłoniętej zadowoleniem głowie zaskoczył go wystarczająco, by nie podążył za nią od razu. Ocknął się w końcu, zauważając oddalającą się sylwetkę i dogonił ją, wmawiając sobie że tylko dlatego, iż szła w złym kierunku. Zignorował też żałośnie psie skomlenie, które niemal niesłyszalne wyrwało się z wilczego gardła. W końcu wyprzedził dziewczynę, gwałtownie zatrzymując się przed nią i skutecznie blokując ścieżkę.
- Beze mnie nigdzie nie trafisz - chciał powiedzieć i miał nadzieję, że zrozumiała, gdy wtulił pysk w jej brzuch, napierając delikatnie, tylko po to, by zawróciła na dobrą drogę.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 5:19 pm
Starała utrzymać równowagę,  jednak jej nogi plątały się niemiłosiernie z łatwością utrudniając jej zadanie,  przed którym się postawiła. Chciała wrócić do bezpiecznego zamku z dala od niego. Z dala od ciągłego poczucia niebezpieczeństwa przeplatającego się w jej kruchym umyśle.  Czuła się złamana,  na wszystkie możliwe sposoby. Upokorzona, skrzywdzona i bezsilna. A wszystko za sprawą jednego człowieka, któremu jeszcze chwilę temu skłonna była zaufać.
Czy chciałabyś coś powiedzieć?
Wytłumaczyć?
Wysłuchać?

Zatrzymała się tuż przed jego głową, nie pozwalając się nakierować na odpowiednią ścieżkę. Chciała zapytać dlaczego wrócił, dlaczego postanowił jej pomóc, pomimo tego jak jeszcze chwilę temu, tonąc w furii próbował pozbawić ją ostatniego oddechu, wyrywając go niemal z jej gardła.
- Bądź przez chwilę człowiekiem. Nie smierciozercą i nie zwierzęciem. Porozmawiaj ze mną ostatni raz. -  wyszeptała cicho z niemym błaganiem wymalowanym za zabrudzonej błotem twarzy.  Jej spojrzenie zaczerwienionych od łez oczu padło wprost na niego. Przeswietlając jego duszę, doszukiwała się w nim dobra. Tak naiwnie,  tak pragnęła dojrzeć znów tę jego lepszą stronę. Tę cieplejszą, nie uważają nienawiścią. Ukucnęła pod drzewem opierając się o pień. Nie miała teraz ani siły ani ochoty iść.

/przepraszam za błędy.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 7:44 pm
Kelly przegrywała walkę z własnym ciałem i puszczą Zakazanego Lasu, w bardzo oczywisty sposób. Osłabienie organizmu i woli ciągnęło ją ku ziemi z każdym kolejnym napotkanym korzeniem. Rudolf zauważył jej przygarbione ramiona, jak gdyby już się poddała, wtapiała w mroczną dzicz wokół, nie mając siły na dalszą walkę. Stanowiła smutny widok, taka zasmarkana, zapłakana i zabłocona, nie ukrywając swojej słabości. Według śmierciożercy, stała przed ważnym wyborem, lecz zapewne sama nie zdawała sobie sprawy. W jej czerwonych, opuchniętych nieco od płaczu oczach widać było złamanie, skruszenie determinacji, jak gdyby Lestrange’owi udało się spustoszyć jej wnętrze, nie pozostawiając po sobie nic, oprócz ruin. Mogła postawić nowe fundamenty, zbudować niepokonaną fortecę, stać się kimś lepszym, lub zabić ziejące dziury w murach dotychczasowych wierzeń deskami, zamieść gruz pod dywan. Mężczyzna pomógł jej, a raczej zmusił ją do zniszczenia wszystkiego, co znała. Teraz mógł tylko dopilnować, by miała szansę się zregenerować, podjąć dobrą decyzję – niezależnie od tego, w co zainwestuje swoją energię. Dlatego też wysłuchał jej prośby, gdy przycupnęła przy zmurszałym pniu drzewa. Ze zmęczonym westchnieniem stał naprzeciwko niej, w całej swej ludzkiej, bestialskiej osobie.
- Moje bycie śmierciożercą... jest nierozłącznie związane z moim człowieczeństwem Może poczekać.
McCarthy zdawała się wciąż nie pojmować rzeczy, którą on tak bardzo starał jej się wyjaśnić. Bardzo możliwe, że niewiele słyszała, gdy krztusiła się i charczała wściekle na w leśnym runie. Rudolf nie zakładał maski śmierciożercy przed każdym spotkaniem z Czarnym Panem, nie miał specjalnego zestawu szat roboczych, w których katował swe ofiary. Nie było dwóch oblicz Lestrange’a, żadnej epickiej walki pomiędzy poczuciem dobra i zła. Człowiek, który bez wahania obdarowywał ludzkość Cruciatusami był tą samą osobą, która teraz przykucnęła obok niej, odgarniając spokojnie pasma splątanych włosów z jej młodej twarzy. Palce, które teraz musnęły delikatnie jej policzek były tymi samymi, które próbowały wydusić z niej życie. Nie poprawił jej jednak, zmieniając strategię. Zdawała się potrzebować choć odrobiny... przyzwoitości. Choć tak daleko było mu do wzoru czarodzieja przyzwoitego, w imieniu większego dobra udało mu się wykrzesać z siebie pojedyncze ziarnka wrażliwości.
- O czym chciałabyś porozmawiać? – spytał cicho, nie będąc pewnym, co może mu mieć jeszcze do powiedzenia. Nie zamierzał poruszać tematów, które mogłyby uszkodzić jej ledwo co odzyskaną stabilność, dlatego pozwolił jej zadecydować.
Nie naruszał jej prywatności, już nie czując potrzeby onieśmielenia, zdominowania dziewczyny. Zamknął tę część swojej natury w ciężkim kurze, zatrzaskując za nią klapę. Jedynym jego celem w tym momencie było pokazanie jej drogi ucieczki z tej otchłani ciemności, w jaką spadała. Co dziwne, pomimo nowoznalezionych pokładów empatii, wciąż nie żałował tego, co miało miejsce przed kilkunastoma minutami, lub może już godzinami. Gdyby właśnie o to spytała, musiałby skłamać. W imieniu większego, jej dobra. A przynajmniej dobra tymczasowego, gdyż nie była wystarczająco silna, by znieść kolejną serię werbalnych i mentalnych uderzeń, jakie doprowadziły ją do obecnego stanu. Zabawne, jak wizja okłamania młodej czarownicy budziła w nim większą odrazę, niż próba jej zamordowania. Popierdolona hierarchia moralna śmierciożerców.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 9:57 pm
Była zmęczona, zmęczona zawrotnością akcji, nagłym połączeniem się przeciwległych biegunów. Zmęczona ciągłą bitwą o to, kto ma rację, a kto się myli. Była przecież tylko człowiekiem, tak samo jak on. Tą samą istotą, z tą samą krwią krążącą w żyłach. Nie różniła się od niego niczym, gdyby tylko na nich spojrzeć, jako osoba trzecia. Jedyne co ich różniło to poglądy. Tylko one kopały między nimi co raz to większą przepaść. Miała ochotę zakasać rękawy i wybudować ogromny most, aby jakimś sposobem do niego dotrzeć.
Rzeczą ludzką jest wybaczać.
Chciała... Tak bardzo chciała wybaczyć mu to co zrobił. To jak próbował udusić ją gołymi rękoma. Ale w jaki sposób? Czy była zdolna do tak wielkich czynów? Czy w tym małym ciele znajdowało się tak dużo pokładów wiary w lepsze jutro? Czy sama się o to prosiła? A i owszem. Zarzucała mu rzeczy, których być może nigdy nie usłyszał. Mówiła prawdę, która była tylko jedną malutką kroplą czystości w morzu szlamu. Była nikim. Dla niego, dla innych. Dlatego też jej słowa były brane jako zwykłe nic. Jako nieważne, nic nie znaczące, puste.
- Chciałam cię... - zaczęła, ale reszta słów nie chciała jej przejść przez gardło. Przeprosić?
Za co?
Dlaczego?!

Za co miała przepraszać? Może ulżyło by jej na duszy, może poczułaby się lepiej. Ale czy to nie oznaczałoby całkowitej kapitulacji? Oddania mu pierwszego miejsca na podium? Zrobienia z niego zwycięzcy tego nierównego pojedynku? A może chciała powiedzieć coś innego, równie trudnego, co przepraszanie wbrew sobie? W jej głowie myśli splatały się niczym dzikie warkocze niewypowiedzianych słów i ukrytych emocji. Gdyby tylko mogła, wpuściłaby do swojej głowy kogoś, kto pomógłby jej posprzątać cały ten wewnętrzny bałagan. Wiedziała jednak, że każdy martwił się w tych czasach o siebie i swoje sprawy.
Rude dziewczę odwróciło wzrok od jego twarzy, nie potrafiąc poskromić obrzydzenia wymalowanego na jej twarzy. Brzydziła się takimi jak on, a zarazem nie chciała go zostawiać. Była jak motyl nocny, który ryzykuje wlasnym życiem goniąc za ogniem. Wiedząc, że nie ma szans, brnęła w stronę bagien, z każdym krokiem zapadając się w mazistą breję. Jak człowiek skaczący z samolotu, lecz bez spadochronu.
- Tylko... Ujrzeć cię jako człowieka, bez znaku na przedramieniu, bez nienawiści i żądzy mordu skierowanej w moją stronę. Potrafisz? - podkuliła nogi pod brodę, opatulając je szczelnie rękoma.
Mało wyrządził ci krzywdy?
Bezmyślna dziewucho.

Czego oczekiwała? To zasadnicze i zarazem najprostsze pytanie jakie można było jej w tym momencie zadać. Odpowiedź jednak okazałaby się bardziej zawiła niż by przypuszczać. Chciała go zatrzymać przy sobie, usilnie, tak bardzo... Ale ile to zmieni? Czy warto? Czy zostanie?
Cóż, na to już niestety musicie sobie odpowiedzieć sami.
- I czym zawiniłam? - hardo spojrzała mu prosto w oczy, jednak tak beznamiętnie, jakby wciąż była na pograniczu śmierci. Wyrzuta z emocji niczym stary kapeć pogryziony przez psa.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 11:04 pm
Pomimo wybuchowej natury swojego charakteru, Rudolf potrafił być cierpliwy. Był cierpliwy, gdy jego ciało odmówiło współpracy w połowie animagicznej transmutacji i gdy nieudolne próby używania magii bezróżdżkowej odbierały mu władzę nad własnymi mięśniami i umysłem. Ambicja i jasne, klarowne wizje celu pozwalały mu zapomnieć o niewygodzie i zniecierpliwieniu. Ślizgon do szpiku kości, z gadzim jadem w krwiobiegu włącznie. I tym razem zmusił się do trwania w spokojnym oczekiwaniu, uważnie wpatrując się w dziewczęcą twarz. Na zmianę to zyskiwała siły, to je traciła, uwięziona w ekstremalnej sinusoidzie emocji. Po raz kolejny jej buzia stała się polem bitwy, jakieś dwie siły, dwa pragnienia i dwa uczucia znów poniewierały jej mimiką, chociaż dużo mniej zażarcie. Odpoczynek, chwila wahania i kontynuacja słów.
Rudolf nie napierał, płynął pokornie z prądem, jakim była jej wola. Nie chciał znów wydzierać słów z jej gardła, zmuszać jej do mówienia rzeczy, których mówić nie chciała, nawet pomimo tego, że ostatnia próba nie odniosła oczekiwanego skutku. Była niczym weteran wojenny, ofiara wyjątkowo skomplikowanego przypadku PTSD, każdy ruch mógł wepchnąć ją znów w uścisk stalowych ramion histerii.
- Oczywiście, że potrafię. Czyż nie tak rozpoczęło się nasze spotkanie? – zapytał łagodnie, podnosząc się minimalnie, by zdjąwszy wierzchnią szatę otulić nią młodą, znów skuloną czarownicę. Nigdy nie dziękował bardziej materiałowi, w który wplecione głęboko tkwiły najróżniejsze zaklęcia, gwarantując ciepło i komfort, jak gdyby miękka podszewka nie wystarczała. Wątły, ludzki uśmiech. – Nie jest to aż tak wielki wysiłek, wiesz?
W istocie, gdy trzymał swą dumę na woli i wyciągał spod grubej, martwej skorupy egoizmu nitki wyrozumiałości, łatwo było spojrzeć na Kelly z innej perspektywy. Wreszcie przestał widzieć w niej mityczną, tajemniczą istotę czy słabą, żałosną ignorantkę. Tym razem, gdy podziwiał jej profil widział po prostu człowieka. Spojrzała mu prosto w oczy, hardo i odważnie, kiedy zadała kolejne pytanie. Jego gra musiała stać się jedynym środkiem komunikacji między nimi, swoista rozmowa bez zbędnej konwersacji, bezpośrednie spełnianie potrzeb i oczekiwań. Zastanowił się nad odpowiedzią, przebierając ostrożnie w słowach.
- Myślę, że oboje myliliśmy się względem siebie, lecz nie byliśmy w stanie przyznać się do błędu – odrzekł w zamyśleniu, zresztą zgodnie z prawdą. – Ja zmierzyłem cię własną miarą, a ty natychmiastowo założyłaś, że należę do grona fanatyków czystości krwi. Zapewne w twoim i moim umyśle rysują się dwie różne wersje tego, co miało miejsce, lecz wówczas zagranie skurwysyna, za jakiego mnie uważałaś – nadal uważasz – wydawało się odpowiednią reakcją.
Nie powiedział, że owo „skurwysyństwo” wcale nie było grą, że nie żałował, że teraz zareagowałby w ten sam sposób. Mówił prawdę, rzucając cień na brzydsze z jej twarzy. Tym razem to on odwrócił wzrok, po to tylko, by obrzucić wzrokiem nieznajomy kawałek Lasu. Flora tutaj była dużo gęstsza, jej chciwe łapska rozpostarte ponad ich głowami, korzenie zdradliwie oczekujące potknięcia. Siedzieli w niemal całkowitej ciemności, zaborcze korony drzew ciężkie od liści w rozkwicie nie dopuszczały do nich chłodnego blasku księżyca. Gdy znów spojrzał na czarownicę siedzącą obok, ich ramiona stykające się w najlżejszym stopniu, wydawało mu się, że jej drżenie powoli opuszczało osłabione członki. Skinął do samego siebie głową, sięgając, by poprawić ciężar swej szaty owiniętej wokół jej małej sylwetki. Między nimi kołysał się jakiś zmęczony, ostrożny spokój – dwoje stworzeń poznających się na nowo, z niepewnością i czujnością stąpających po nieznanym gruncie. Rudolf miał cichą nadzieję, że ziemia po raz kolejny się pod nim nie rozstąpi, nie pochłonie i nie wypluje w znów innej formie nastawienia.

Sponsored content

Polana jednorożców - Page 2 Empty Re: Polana jednorożców

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach