Go down
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Wto Lis 17, 2015 11:50 pm
No właśnie, jak zaczęła się ich znajomość? Od czasu pierwszych słów zdawałoby się minęło sporo czasu. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin. Czuła się, jakby spędziła w tym mrocznym miejscu co najmniej kilka dni. Jakby zbłądziła wśród konarów i histerycznie szukała wyjścia, jednak bezskutecznie.
Gdybyś znalazła wyjście, odeszłabyś?
Wciąż trwała przy mężczyźnie budzącym w niej tak wiele emocji, które z sekundy na sekundę popadały ze skrajności w skrajność. Wirowały w szybkim pędzie, zataczając błędne koło. Co chwila zmieniała zdanie na jego temat, z każdym słowem robił jej w głowie jeszcze większy mętlik... Tak bardzo nie zdawał sobie sprawy z tego co siedzi w jej głowie. Ile myśli do niej krzyczy, ile szepcze... Była nieco zagubiona, może trochę obłąkana. Szczególnie teraz, z minuty na minutę tracąc wiarę we własne przekonania, zaczynając wierzyć w inne idee. Pragnąc tak żarliwie czegoś, co nieosiągalne. Pragnąc ciepła. Pragnąc zainteresowania, współczucia. Tęsknoty za nią, kiedy zdawałoby się wyzionęła ostatnie tchnienie. Czekania, trwania, bycia. Z nią, koło niej, na przeciw niej.
Szaleństwo.
- Podobno miałeś sprezentować mój łeb Aragogowi. - zamrugała oczami, które na moment zaszły swoistą mgłą ciężkiej zadumy. Pamiętała tak wiele słów, które do niej wypowiadał, a każde z nich odbiło się piętnem gdzieś z tyłu jej czaszki. Tak wiele słów przeplecionych tak odmiennymi uczuciami. Jakby oboje sami siebie oszukiwali, oboje trwali w swoim małym światku, odizolowanym grubymi murami. Tak daleko, a zarazem tuż nieopodal siebie.
Skuliła się jeszcze mocniej pod presją jego dotyku, odsuwając od niego nieznacznie, a w jej oczach znów zatańczyły ogniki strachu, który próbowała usilnie zepchnąć gdzieś w czeluści samej siebie. I gdzie cała jej odwaga, którą emanowała jeszcze chwilę temu? Prysła jak bańka mydlana, rozbita o jedną z gałęzi.  Lecz czymże można nazwać usilne zatrzymywanie go przy sobie jak nie odwagą? A może to zwykła, ludzka głupota?
- Pytałeś, czy się boję... Teraz? Tak. - wydukała cicho. W ciemności mogła dojrzeć jedynie to, co było na wyciągnięcie jej ręki, czyli on. Świdrujące spojrzenie ciemnych jak węgiel oczu, splątane uprzednią walką włosy, tak zimna twarz, usta, przez które przemknął mały uśmiech. Wystarczyło, że pokazał kto jest górą i osiągnął to, o co gotów był walczyć. O co gotów był zabić.
- Odpowiednia reakcja... - pokiwała powoli głową, która powoli odzyskiwała sprawność. - Jesteś stracony, tak samo jak ja. Wszystko powinno być inaczej. Powinieneś odejść, już jako wilk. Powinieneś zrobić wiele rzeczy, a wciąż nie robisz nic, po za... Byciem sobą. Chciałeś mnie zabić, niemal to zrobiłeś. Wiem, że jesteś z siebie zadowolony. Bawisz się mną, jak zabawką. - nikt nie zasługuje na przedmiotowe traktowanie. Mogłaby dodać to do swojej wypowiedzi, jednak nie zrozumial tego za pierwszym razem, nie zrozumie również za drugim.
- Ile ciosów jesteś jeszcze zdolny mi zadać, zanim stwierdzisz, że ci się znudziłam i znów targniesz się na moje życie, dokańczając swoje dzieło? - powoli chwyciła za swoją różdżkę, która wciąż bezpiecznie spoczywała u jej boku. Nie wycelowała w niego, jednak na otwartej dłoni wysunęła ją ku niemu. Oznaka poddania się bez walki. Wszystko było już jej obojętne... Trwała tak niemal w nieskończoność, z drżącą dłonią, która zawisła między nimi. Zgrywanie bohatera, Matki Teresy, ofiary, trupa, cholera wie czego jeszcze... Tyle twarzy, tak krótki czas.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Sro Lis 18, 2015 12:46 am
Stłamsił w zarodku gęstą satysfakcję, jaka chciała wybuchnąć na widok jej lęku. Nie teraz, skarcił się, to mroczne zadowolenie też wrzucając do szczelnego pudła pełnego niepotrzebnych teraz emocji. Przypomniał sobie swoje własne słowa i nie mógł powstrzymać cichego, rozbawionego parsknięcia. Jakim głupcem był sądząc, że takie zapewnienie pomogłoby wzbudzić jej zaufanie. Sądził, że deklaracja możliwości i jej odrzucenia była wystarczająca, by uspokoić jej wątpliwości. Zapewne uspokoiłaby samego Rudolfa – było coś pocieszającego w świadomości, że potencjalny wróg zrezygnował z oczywistej szansy ataku. Kelly jednak nie była Rudolfem, nie mogła mieć styczności z prawdziwym zagrożeniem. W pewnym sensie, Lestrange odebrał tego wieczoru cząstkę jej niewinności, lecz duma mieszała się z poczuciem straty.
- Uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że miałem wówczas na celu pocieszenie cię? – rzucił w pustkę, słowa nieukierunkowane, bezcelowe, będące zaledwie maleńką materializacją jego myśli. – Zresztą, nie wiem nawet, czy Aragog toleruje mięso.
Poświęcił chwilę, by przetrawić jej wypowiedź, przeżuć dokładnie, przełknąć, wyodrębnić wartości, które musiały kryć się w ich głębi. Nie wiedział, czego od niego oczekiwała. W tonie jej głosu pobrzmiewał wyrzut, który uderzał zarówno w niego, jak i w nią samą, jak gdyby niezmiernie żałowała wszystkiego, co miało miejsce. Cóż, byłby okropnie ślepy, gdyby nie widział ku temu powodów.
- Powiedziałem też wiele innych rzeczy, które przestały mieć odniesienie do rzeczywistości. Gdybyś nie miała znaczenia, zrobiłbym dokładnie to, co – według ciebie – zrobić powinienem był. A jednak, tkwię z tobą w tym zapomnianym przez wszystko, co święte lesie. – odważnie spoglądał w zmrużone nieznacznie oczy, przyznając się do błędu i pochopności, choć cholernie nie lubił tego robić. – Jednakże powiedz tylko jedno słowo i odejdę, choć nie mogę ci zagwarantować, że nigdy już się nie spotkamy.
Powoli spuścił wzrok na różdżkę, która została skierowana w jego stronę oskarżycielsko. Przez chwilę nie rozumiał, co jej gest miał na celu, lecz chwycił ją bez względu na swoją konsternację. Próbował dostrzec oczyma szczegóły różdżki w ciemności, pragnąc tych dodatkowych strzępków informacji o samej Kelly, jakie mogłaby mu ona zaoferować. Z cichutkim warknięciem frustracji machnął od niechcenia dłonią, pozwalając zaklęciu wypowiedzianemu w głowie przyzwać niewielką orbitę światła, która poszerzyła ich świat nieznacznie. Coś chrupnęło i pisnęło lękliwie, gdy małe stworzonka rzuciły się do ucieczki. Usatysfakcjonowany, jeszcze raz przyjrzał się różdżce. Jakaś ciemna odmiana dębu, zbyt dla niego sztywna, bardzo znajoma długość. 12 cali, mógłby przyrzec. Zapamiętał teksturę i wygląd, nie omieszkując obiecać przed samym sobą, że zajmie się kiedyś zgłębieniem wiedzy na temat różdżek, choćby po to, by mieć przewagę nad przeciwnikami. Oprócz potwierdzenia tego, co już dawno wiedział – silna wola, uparta – nie dowiedział się nic. Oddał kawałek polerowanego drewna dziewczynie, dopiero teraz przypominając sobie o zadanym przez nią pytaniu.
- Śmiem twierdzić, że było ich wystarczająco dużo – skwitował krótko, ignorując przytyk, lecz skupiając się na pewnej części jej zdania. – Co znaczyłoby to dla ciebie, gdybyś w istocie mi się znudziła?
Nie był w stanie stłumić oczywistego zainteresowania i może nawet jakiegoś półtonu nadziei, który napełnił jego słowa nowym znaczeniem. Odpowiedź na pytanie, na co konkretnie miał nadzieję, została uciszona, wygnana poza granice uznania. Tym razem chłodny spokój zabarwiony był niewinną ciekawością, gdy ponownie zwrócił na nią swe oczy, zaszklone delikatnie w blasku padającym z kuli światła lewitującej gdzieś nad czubkami ich pochylonych głów.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Sro Lis 18, 2015 11:50 am
Pocieszenie jej? A niby w jaki sposób? Jaki niby miało sens namalowanie przed nią obrazu spokoju i bezpieczeństwa, aby zaraz potem splamić wszystko krwią? Starała tak bardzo się go zrozumieć, jednak nie mogła zwizualizować sobie jego osoby w myślach. Gdyby tylko odszedł, rozmył by się w jej głowie jak nocna mara, o której pragnęłaby zapomnieć. Może po prostu tego chciał? Może każdy doświadczył tylko tej jednej ze stron medalu? Tej, z której nie dało się nic wywnioskować przez to, że mężczyzna ciągle robił to, co wypadało robić. Znacznie bardziej wolała szczerość, od ciągłej gry, która nie pozwalała poznać drugiej osoby. Mimo tego, że był mordercą, właśnie tę twarz wolała ujrzeć, niż zakłamanego głupca. Jednak w głupocie niekiedy tkwi niemała doza geniuszu.
Mylisz się?
A może właśnie taki był? Wyrachowany, podstępny, zły do szpiku kości. Zaślepiony pędem, nie baczącym po ilu truchłach będzie musiał przebiec. Ile krwi przeleje się przez jego ręce, kiedy dotrze na kraniec swej wędrówki. Chciałaby zapytać o tak wiele rzeczy, ale bała się odpowiedzi, które znów zakłują ją w serce i rozsypią resztki pozytywnych uczuć do niego, których pozostało zaledwie kilka ziarenek. Tylko i wyłącznie ze względu na jego animagię, bo to ona przyprawiała ją o ciepło, gdzieś tam głęboko w środku jej wątłego ciała. Jakież było to śmieszne, prawda? Jak w kilka chwil sytuacja i uczucia mogą zmieniać się tak bardzo? Jak na Diabelskim Młynie, który był u szczytu, by zaraz znów zjechać w dół powodując mdłości.
- Jeżeli odejdziesz, to nigdy się nie spotkamy. - rzuciła bezmyślnie zaprzeczając jego słowom. Bo niby jak miałby ją odnaleźć? Pałętać się na skraju Zakazanego Lasu, szukać jej, prześladować, pilnować, aby nie wydała go przed dyrekcją? Naraziłaby wtedy również samą siebie, ale czego się nie robi dla bezpieczeństwa innych? Co gdyby nie powiedziała nic, a jakiś uczniak zginąłby z jego rąk? Zmarszczyla delikatnie brwi, wpadając w chwilowy letarg. Nie zastanawiała się wcześniej, co zrobi po powrocie, może dlatego, że nie sądziła, iż przeżyje tak bliskie spotkanie z kimś takim jak on.
Uderzenie światła zmusilo ją do mrużenia oczu, oślepiając swoją jasnością, jednak już po chwili przyzwyczaiła się do jasności jaka zapanowała znów szukając jego wzroku.
- Znudzenie to takie uczucie, kiedy jakaś zabawka ci się już nie podoba i wyrzucasz ją do śmietnika. - powiedziała pół-żartem, pół-serio. Tonem, ktorym można byłoby przemówić do sześcioletniego dziecka, a nie do dorosłego mężczyzny. Za to jakież było jej zdziwienie, kiedy tylko odzyskała swoją różdżkę!
Może nie do końca zrozumiał, co chciałaś przez to powiedzieć.
- Gotowa byłabym oddać za ciebie życie, mimo że cię nie znam. A ty? Ty z chęcią odbierasz je innym. To jest przepaść, która nas dzieli. Nigdy nie zrozumiesz mnie, a ja ciebie. Możesz więc teraz wrócić do swojego idealnego życia, u boku swojej idealnej żony i robić z nią idealne dzieci, które całe życie będą nieszczęśliwe, dopóki nie zaakceptują rodziców-potworów. - wysapała do niego z nutką wściekłości w głosie i... Jakimś jeszcze bliżej nieznanym jej uczuciem, które przez dłuższą chwilę zawisło pomiędzy nimi. Zazdrość?
Popadasz ze skrajności w skrajność, głupia.
Była zazdrosna o jego życie, o którym nic nie wiedziała. O żonę, którą zapewne miał. O to, że będą żyli jak pączki w maśle kosztem innych istnień. Był starszy od niej jakieś dziesięć, dwanaście lat, tak podejrzewała. Także bardzo dużym prawdopodobieństwem było to, że był już żonaty. Czystokrwiste rody często aranżują śluby swoich potomków, którzy zaczynają wspólne, (szczęśliwe lub nie) życie tuż po ukończeniu szkoły. Więc dlaczego w jego przypadku miałoby być inaczej?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Sro Lis 18, 2015 10:09 pm
Nigdy było wrażliwym konceptem, popadającym w ruinę z każdą kolejną sekundą swego istnienia, beznadziejną obietnicą bez szans na przetrwanie. Nigdy było niewinnym, słodkim kłamstwem uspokajającym zmysły, gdy prawda stawała się zbyt nieznośna, gdy nie można było poradzić sobie z perspektywą znów, kiedyś, być może. Nigdy nie istniało. Gdy czarodziejski świat wstępował w zazdrosne objęcia surowej kochanki, wojny, było mniej nieprawdopodobną wersją zawsze – o ile łatwiej jest pogodzić się z utratą możliwości, gdy nie oczekiwało się od okrutnej Fortuny niczego innego. Lecz wojna miała to do siebie, że zaskakiwała swą determinacją zagarnięcia wszystkiego, co ludzkie, zgniecenia wyobrażeń o świecie i wszelakich nadziei, jej destrukcyjny głód nie do zaspokojenia. Kelly nie mogła wiedzieć wiele o płochliwości planów i postanowień, nie w swym młodym wieku. Wciąż jednak jej rezolwa i desperackie przyleganie do własnych wierzeń stanowiły zaskoczenie. Przecież była doskonale świadoma, jak powszechne były akty zła w świecie, była w Hogwarcie, najbezpieczniejszym z miejsc, gdy na zamek spadł atak śmierciożerców. Nie mogła być na tyle naiwna by sądzić, że takie zamachy nie będą już mieć miejsca. A gdzie panowało spustoszenie, umierały perspektywy i ludzie, tam panoszył się Rudolf. Żył dla chaosu i jego brutalnych rządów, lgnął do cierpienia i woni krwi, jak oślepiony żądzą rekin.
- Wierzysz w to? – spytał, z nutką znużenia w głosie. – Nasze kolejne spotkanie nie będzie moją decyzją, w żadnym stopniu. Oboje podlegamy siłom znacznie potężniejszym od własnych. Nie możesz wykluczyć kolejnego ataku śmierciożerców, nawet jeżeli nadejdzie on najbardziej niespodziewanie, w wybitnie niesprzyjających warunkach. Ta wojna może trwać dłużej, niż nasze smutne życia, a wszyscy wiemy, że ona nie słucha sprzeciwów i osobistych preferencji.
Wzruszył ramionami, jak gdyby wcale go to nie obchodziło, jak gdyby perspektywa wielu lat, być może dekad nieustającej bitwy wcale mu nie przeszkadzała. Oczywiście, czerpał przyjemność z dreszczyku emocji – satysfakcji, niepokoju, podniecenia i zniecierpliwienia, lecz on również był człowiekiem, nawet gdy tak usilnie starał się zrzucić z barków zbędne normy, obowiązki i wymagania, jakie dotyczyły gatunku ludzkiego. Pomimo głębi swej ambicji i determinacji, tej najbardziej upartej cząstki człowieczeństwa nie był w stanie wyplenić, nawet gdy zaciekle zalewał ją toksycznymi litrami krwi i wyprutych trzewi, ogołacając się z przyzwoitości. Gdyby McCarthy dopuściła do siebie wagę jego słów, znalazłaby ukryte w nich ostrzeżenie, poczerniały ogryzek gorzkiej wiedzy – Hogwart nie był już bezpieczny i nie będzie takim przez bardzo długi czas. Czarny Pan, samozwańczy mistrz strategii, wiedział, jak ciężkim ciosem dla czarodziejskiego świata był każdy atak na najmłodszych jego członków. Zasianie lęku, niepewności o życia swoich bliskich w czarownicach i czarodziejach Wielkiej Brytanii było mistrzowskim zagraniem. Rudolf nie sądził, by mógłby znieść ten rodzaj paraliżującego niepokoju, gdyby to jego synowie i córki stali się głównym celem najpotężniejszego (według wielu) czarnoksiężnika naszych czasów. Lestrange był jednak niemal pewien, że nigdy nie zostanie postawiony w tej sytuacji, dlatego roześmiał się głośno, gdy dziewczyna wysunęła nieprawdopodobnie śmiały wniosek, oskarżając go o wiedzenie wspaniałego życia. Idealna żonka? Chłodna, nieruchoma twarz Bellatrix wychynęła z cieni tańczących wokół ich skrawka świata, obrzucając go obojętnym spojrzeniem. Wizja spędzenia życia z tą kobietą już od dawna nie była wizją przyjemną, co dopiero idealną. Brzuch rozbolał go od szalonego, nieopanowanego wybuchu rozbawienia, w oczy zaszły łzami poczucia absurdu.
- Idealna żonka? – wydukał wreszcie, krztusząc się. – Nie, nie sądzę. Moi rodzice zadbali o to, bym gnił w nieszczęściu do końca swojego życia, ale ja jestem dużym chłopcem. Nie planuję związać się z inną psychopatką. Wiesz, moje ego nie zdzierżyłoby konkurencji, a wszystkie czystokrwiste kandydatki tkwią w nierealnych wyobrażeniach swoich wdzięków i wartości. Dlatego nie, nie przeklnę świata kolejnym miotem czarnomagicznego geniuszu.
W jego żartobliwym tonie grały żałosne dźwięki goryczy. Nie mogła podejrzewać, jak bardzo gardził tradycjami, fanaberiami pradawnych rodów czystej krwi. W jej oczach wciąż był przecież zaledwie kolejnym lordem, ciemiężcą wolnej woli i niezależności. W jej oczach lubował się w udawaniu, w nieustających gierkach o pozorną władzę, plując na wszystko, co nie pasowałoby do ideału czarodzieja „szanującego się”. Była w błędzie, lecz Rudolf nie chciał jej tego uświadamiać. Nie chciał pokazać jej swojej słabości, innej twarzy jej własnego cierpienia ingerującego w jego życie. Było coś żałosnego w tym, jak ciasno wiązały go nieprzerwane łańcuchy ludzi, do których grona należał. Oboje w pewnym stopniu padli ofiarami tych narcystycznych, aroganckich familii, lecz wybrali tak skrajnie odmienne drogi ucieczki.
- A Ty? Do kogo, do czego chciałabyś wrócić? – pomimo własnej ciekawości, nie liczył na odpowiedź. Nie miał prawa do zadawania pytań tak prywatnych, tak podejrzanie niewinnych. Coś w nim jednak psioczyło na wszystkie świętości, tak bardzo chciałby znaleźć się teraz w innej sytuacji. Chciałby móc dociekać jej życia, chciałby móc być jego postronnym obserwatorem, ale nie wiedział, dlaczego. Może, gdyby spotkali się w inny sposób, gdyby żadne z nich nie tkwiło tak głęboko w gównie własnych uprzedzeń, byliby w stanie się prawdziwie poznać. Z jakiegoś niepojętego powodu Lestrange żałował, że było zupełnie inaczej. Spojrzał na jej blade lica, oczy lśniące pierwszymi promieniami szaleństwa, skłębioną burzę włosów i zastanawiał się, jak bardzo zmieni ją życie.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Sro Lis 18, 2015 10:51 pm
Czy wierzy? To pytanie było dla niej jak mocny cios w twarz. Poruszyła się nieznacznie, wiercąc się w miejscu. To zwykłe, jedno z prostszych pytań wywołało u niej tak wiele rozbieżnych myśli. W co wierzy w tym momencie? W co wierzyłaby w czasie ataku na Hogwart? W siebie, w uczniów, w kadrę nauczycielską? Wszyscy byliby bezbronni, jak małe kociaki w paszczach wilków. Uciekali by szaleńczo w panice, tratując siebie nawzajem. Wojna trwała, dwa światy w końcu musiały zetknąć się ze sobą, a wtedy? Gdzie wtedy byłaby ona? Była pewna jednego, nie uciekłaby. Stanęłaby do walki twarzą w twarz z najgorszym koszmarem, jaki mógł ją spotkać. Walczyłaby o życie innych, może nawet poświęcając swoje własne...
- Mógłbyś wtedy spotkać, nie mnie, a moje zwłoki, gdzieś pod swoimi nogami. Albo odwrotnie, to mnie zastałby ten smutny widok. Jednak gdyby doszło do spotkania, o którym mówisz... Starałabym się ratować... Ciebie. - wzruszyła ramionami, wzdrygając się na samą myśl. Wojna zbierała swoje żniwa nie bacząc na to kto i po której stronie stał. Tak bardzo chciałaby, aby to wszystko było jej obojętne. Chciałaby stać z boku, tylko jako obserwator. Jak autor powieści, który jest tylko narratorem. Była w szoku swojej nieprzemyślanej wypowiedzi, która wystrzeliła z jej ust niczym seria z magazynku całkiem pokaźnego karabinu.
Czy to prawda?
Tak właśnie byś zrobiła?

Widziała w nim coś więcej, niż on sam mógłby dostrzec nawet w największym zwierciadle świata. Może właśnie to tę część chciała widzieć? Tę, która wyszeptała krótkie "tak", kiedy trzymała go w objęciach? Tę część, która gdzieś była, stłamszona jednak inną. Tę mroczniejszą, tę którą chciał pokazywać. Nie wiedziała jak bardzo się co do niego myliła, nie wiedziała jaki jest naprawdę. Może to tylko jej głupie wyobrażenie, które kreowane było nadzieją. Nadzieją, że nikt nie jest zły do szpiku kości. To tak dziecinne myślenie, że niekiedy śmieszne. Ale kimże ona była, aby wysnuwać bardziej filozoficzne wnioski?
Śmiech? Śmiał się, z jej słów... Uniosła wysoko brwi przyglądając mu się uważnie. Może nie tylko ona była szaleńcem...
- O tym mówiłam... - westchnęła cicho, tylko po to, aby nabrać powietrza i kontynuować. - Nie pragnąłbyś kogoś, do kogo z chęcią chciałbyś wracać? Kogoś, komu mógłbyś powiedzieć wszystko i nie zostałbyś oceniony? Kogoś, kto czekałby na ciebie? Kogoś, na kogo ty chciałbyś czekać?Przeciwstawiasz się wszystkiemu, stoisz murem, a pozwalasz decydować innym o twoim losie, to jest śmieszne. - ale czy było jej do śmiechu? Oczywiście, że nie. To przygnębiające. Nawet największemu wrogowi nie życzyłaby takiego życia. Życia obok kogoś, kogo się nie kocha. Życia z kimś, a zarazem samemu. Jej pierwsze porównanie jego osoby było trafne.
Huragan.
- Do czego chciałabym wrócić? Do domu, do rodziców. Do momentu, kiedy nie zdawałam sobie sprawy co dzieje się w okół mnie. Do życia w błogiej nieświadomości. Do poczucia własnej wartości i szczęścia. A gdybyś odszedł... Do ciebie. - zamarła, zastygając w bezruchu, trochę jakby chciała udać, że jej tu nie ma.
DLACZEGO TO POWIEDZIAŁAŚ?!
PRZECIEŻ WCALE TAK NIE MYŚLISZ!

Przełknęła głośno ślinę i odwróciła wzrok. Nie chciała mu się tłumaczyć. Jej myśli ciągle krzyczały co innego, a język jak gdyby odmawiał współpracy i wypowiadał słowa, których nie chciała mówić.
Ba!
Wypowiadał myśli, o których nie miała pojęcia.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Sro Lis 18, 2015 11:49 pm
Nie mogła wiedzieć, o czym mówi. Stojąc na drugim końcu różdżki swojego wroga – osoby, która znalazła się obok tylko po to, by ją zranić, zabić, zniszczyć - nie mogłaby myśleć o niesieniu pomocy. Nawet wśród najbardziej wybujałych łąk Rudolfowej wyobraźni, nie mógłby znaleźć choćby pączka takiego obłąkania, szaleństwa. Tym właśnie był dla niego jej altruizm – straceniem kontaktu z rzeczywistością, ucieczką w miękkie obłoki idealistycznych planów, subiektywną kalkulacją świata, lecz musiała pomylić się gdzieś w obliczeniach. Jego egoizm wrastał głęboko we wnętrze umysłu, upewniając go, że była to jedyna prawidłowa postawa, jaką mógłby przybrać. W jego życiu znalazłaby się być może jedna osobą, za którą byłby w stanie je oddać, kopiąc, gryząc i klnąc, lecz Rabastan stał po zwycięskiej stronie wojny. Jego miano było wystarczającą ochroną przed zbłąkanymi Cruciatusami, a okrucieństwo Zakonu Feniksa nie mogło równać się brutalności jego towarzyszy, samego nawet Rudolfa. Ile by dał, by nigdy nie musieć podejmować decyzji między życiem własnym, a życiem swojego brata.
- Oczywiście, że tego pragnę. Niestety, to akurat pragnienie jest niemożliwym do spełnienia, pierzchłoby w popłochu wraz z pierwszym moim dotykiem. Gdyby już ktoś czekał... pewnej nocy na pewno nie wrócę. Lubię mówić sobie, że to wszystko jest częścią jakiegoś mojego misternego planu, którego wykonanie po prostu rozciąga się w czasie, ale– urwał monolog goryczy, zaskakując samego siebie własną, nieoczekiwaną szczerością.
Gdzieś w głębi ciemnego kufra miotały się emocje gwałtowne, żądne krwi i zadośćuczynienia. Gdzieś tam wstyd, irytacja i ranna duma bluzgały wściekle, ubliżając mu od największych kretynów. W ich pomstowaniu było dużo racji – nie powinien był pozwolić sobie na ten rodzaj szczerości. Dużo łatwiej było pozostawać bezpośrednim w groźbach czy obelgach, lecz ta wrażliwość musiała nieść ze sobą konsekwencje, których może nie być w stanie znieść. Wypowiadając słowa, które nigdy jeszcze nie przeszły mu przez gardło, otworzył na oścież wiele okien własnego umysłu. Wszystkie skrzypiały, niemalże na stałe przytwierdzone do swoich ram, oburzone, że ktoś odważył się zbudzić je z wieloletniej drzemki, tak brutalnie i niespodziewanie. Uspokoił narastającą panikę, potrzebę zabicia tych okien deskami. Smród stęchlizny sekretów stawał się już nie do zniesienia, w ciasnej komnacie jego czaszki. Wysłuchiwał jej słów z nowo odnalezioną uwagą, będąc w stanie wyobrazić sobie jej tęsknotę. Ostatnie dwa słowa, trzy sylaby, wtargnęły rozpędzone przez zakurzone okiennice, prosto do jego świadomości, obijając się o jej wnętrze w histerii.
- Spójrz na mnie – rzucił natychmiast, trochę zbyt ostro, chwytając jej podbródek w palce i zmuszając do podniesienia wzroku.
Szukał w jej oczach złośliwych iskierek kłamstwa, niepokoju intrygi, lecz utonął w czystej głębi wstydu i upokorzenia. Po raz kolejny zadał sobie pytanie, jak szalona była ta dziewczyna. W tej rudej główce rodziły się najdziksze z pomysłów, wszystkie przeczące jakiejkolwiek logice. Ta zbitka zgłosek, która tak bezceremonialnie przemknęła przez głowę Rudolfa pozostawiła po sobie ogromny bałagan. Wszędzie poniewierały się rozrzucone ziarnka goryczy (nie wiesz, o czym mówisz, dziecko), plamy wstydliwego zadowolenia (a więc nie tylko siebie jesteś wart) i kryształki gniewu (jak możesz być taka głupia?), za których sprzątanie nijak nie potrafił się zabrać. Westchnął cicho, przymykając na moment oczy. Gdy znów je otworzył, mógłby być personifikacją spokoju, gdyby nie te zaciśnięte mocno, w skupieniu wargi.
- Jeżeli naprawdę masz na myśli to, co powiedziałaś – zaczął z wymuszonym spokojem, cicho i w napięciu – musisz pomyśleć jeszcze raz. Oboje wiemy, że byłaby to najgorsza, najgłupsza decyzja, jaką mogłabyś podjąć w swoim życiu. Kelly, masz naście lat, przestań być tak okropną masochistką, bo nie dożyjesz dwudziestki.
Musnął czubkami palców siniaki formujące się na jej szyi, łagodnie przypominając o sytuacji, która miała miejsce zaledwie jakieś pół godziny wcześniej. Nie był pewien, co mogły znaczyć jej słowa, lecz nie wpasowywał się w enumerację przyjemności. Był siłą, której celem była destrukcja – nawet, gdy tworzył zaklęcia, ich celem było zadanie bólu, cierpienia i jak największych strat. Wizja jego osoby pojawiającej się w tej sielance jej marzeń, była wizją abstrakcyjną, irracjonalną, ostatecznym potwierdzeniem jej oczywistych zaburzeń psychicznych. I chociaż ta nieprzyjemna prawda napawała go nostalgicznym smutkiem, nie pozwolił jej odwrócić wzroku, dopóki nie dała mu wystarczającej odpowiedzi. Dla jej dobra chciał, by uciekła od konsekwencji swoich słów. Dla jakiegoś nieswojego błysku przyjemności, z powodu zwykłej, naukowej ciekawości, chciał móc przyjrzeć się dokładniej obrazowi, jaki namalowała w jego głowie.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Lis 19, 2015 12:29 am
Skąd tak nagły przypływ szczerości? Czyżby coś w nim jednak pękło? Nadzieja podobno umiera ostatnia, to ona popycha nas w przód. To ona ciągnie za dłoń, zmuszając do pędu, a jeżeli pozwala się cofnąć, to tylko po to, aby wziąć rozpęd. Zdawałoby się, że trwa w błędzie, który okazał się tylko połowiczny. W końcu był zdolny do szczerości, do mówienia o tym, co siedzi w jego głowie. Jednak z drugiej strony nie chciał tego mówić. Co można do tego dodać? Chyba już wszystko zostało powiedziane.
- A więc taki masz plan na życie, mądrze... - jej słowa ociekały ironią, a głowa poruszyła się w aktorskim skinieniu podziwu. Prychnęła w chwilę potem, jednak cicho, bardziej do siebie niż do niego. Ileż można się oszukiwać? Całe życie trwać w kłamstwie. Całe życie ukrywać nawet przed samym sobą tyle niewypowiedzianych slów i myśli. To chore, nawet bardziej od jej wyobraźni o lepszym jutrze.
Nie bardziej chore niż ty.
Chciała dodać kilka słów, gdzieś z najmroczniejszego zakamarka siebie, ale zacisnęła usta, powstrzymując się. Miała świadomość, że gdyby znów spróbowała go obrazić czy to gestem czy słowem... Tym razem na pewno wyzionęłaby ducha. Nie chciała znów oglądać jego twarzy wymalowanej furią i gniewem, nie chciała czuć na sobie chociaż najmniejszego jego dotyku. Ze strachu, obrzydzenia, złości, poczucia głupiej dumy. Nie chciała jego pomocy, którą już raz odtrąciła, nie pozwalając się odprowadzić do zamku. Jak można byłoby ją określić jednym słowem? To byłoby niemalże niemożliwe zadanie. Był nieszczęśliwy, zupełnie jak ona. Jednak oboje skrzętnie ukrywali to przed światem. Bojąc się oceny swojej osoby? Bojąc się ujawniania słabych stron przed przeciwnikiem, który mógłby w nie uderzyć.
Kiedy tylko poczuła na sobie jego dotyk, zamarła i otworzyła szerzej oczy, niczym przestraszona łania widząca myśliwego. Tak... Wielkiego faceta, który z bronią w dłoni zagania ją w kąt, po czym celuje prosto w jej głowę. Mięśnie jej szczęki zacisnęły się nieznacznie, ledwo wyczuwalnie, ale trwała w swojej głupiej odwadze nie spuszczając z niego wzroku.
- Patrzę, ale nic nie widzę. - wymruczała ze złością przez zaciśnięte zęby. Wściekla nie na niego, ale na siebie. Sama powinna być tym myśliwym i zwierzyną.
Samobójcą...
Nie dożyjesz dwudziestki... Ta myśl wbiła jej sie w glowę, swobodnie zasłaniając wszystkie inne. Na usta dziewczyny wpełzl uśmiech godny pacjenta szpitala psychiatrycznego. Uśmiech wywołany rozbawieniem, wstydem, smutkiem... Jedynie jej oczy pozostawały niezmienne...
- Kto to mówi. Masochista poucza masochistę... Skoro czeka mnie śmierć z rąk twoich braci i sióstr, bo jest jakaś chora wojna. Skoro mogę zginąć nawet teraz, to czy nie mogę mówić tego, co mi się podoba? Skąd wiesz, może już za kilka dni znajdę się w kiepskim czasie i miejscu. Może to tobie przyjdzie zrobić pokaz przed sługami Voldemorta. Może to ty będziesz musiał mnie zabić? Sam powiedziałeś, że jeszcze się spotkamy. Wtedy nie miałbyś wyboru. Nie mogłbyś mnie oszczędzić. Nie ważne jak bardzo bym błagała, ile slów bym wypowiedziała... - tu zatrzymała się na moment, mrużąc oczy jak kot gotów do ataku. Znów ją dotykał, w to samo miejsce, na którym jeszcze chwilę temu zamknięty w szponach furii zaciskał palce. Szarpnęła się lekko, aby wyrwać z jego objęć i uciec od jego dotyku.
- Nie muszę dożywać żadnego wieku, który jest wyznacznikiem niczego... Zadałeś pytanie, dostałeś odpowiedź. Czego się spodziewałeś? Że ucieknę z płaczem, aby nie powiedzieć tego co chciałam powiedzieć? To tylko ty ciągle trwasz w kłamstwie i niedomówieniach. I wiem, że mogę powiedzieć ci wszystko, bo nic nie robi na tobie żadnego wrażenia. - wpadła w furię. Jej słowa były co raz głośniejsze, co raz bardziej splątane, zlewały się ze sobą, wypełnione oskarżycielskim tonem.
- Nawet gdybym ci powiedziała pierdolone KOCHAM CIĘ ty i tak miałbyś to głęboko w swojej trupiej dupie. Bo jesteś chujem bez serca. - zaciągnęła mocno powietrze do płuc. Powiedziała zdecydowanie za dużo.
- Dlatego właśnie jesteś nieszczęśliwy. - zakończyła ściszając głos do szeptu i znów, teraz już skutecznie wierzgnęła uwalaniając się od jego dotyku.
- Nie dotykaj mnie już nigdy więcej. - wycedziła i odsunęła się od niego zaledwie o kilka centymetrów, co miało być tylko podkreśleniem jej słów.
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Lis 19, 2015 1:23 am
Jej kpiący ton głosu stanowił idealne odzwierciedlenie uczuć Rudolfa, lecz nawet mimo tego poczuł drobne ukłucie... czego? Smutku? Bólu? Upokorzenia? Nie było to zresztą ważne. Nie sądził, by rozumiała dokładnie, rozumiała cokolwiek, rozumiała w ogóle. Był człowiekiem wielkich ambicji, którego każdy gest owe ambicje unicestwiał. W gruncie rzeczy nie wiedział, co chciałby zrobić – obalić Czarnego Pana? Obalić Dumbledore’a? Przejąć władzę? Żadna z tych perspektyw nie była dokładnie tym, czego pragnął Rudolf, choć jednocześnie pragnął ich wszystkich. Nie zależało mu na ostentacyjnych demonstracjach władzy, lecz chciał móc pozostać niezależnym, być panem samego siebie. Dumbledore był starym szaleńcem, którego już dawno oślepiło światło jego własnej hipokryzji i fanatyzmu, lecz stanowił jakiś opór, jakieś wyzwanie. Czarny Pan był niewiele od niego lepszy, obłąkany wizją swojego „idealnego” świata, lecz nie będący w stanie jej zrealizować; jednakże to właśnie on był jedynym, który był w stanie zaoferować Rudolfowi wolność, jakiej pragnął (jednocześnie zniewalając go całkowicie). Sam znalazł się w tym gównie i nie wiedział, jak miałby się z tej toksycznej, żrącej mazi wydostać.
- Nie sądzę, by ta decyzja należała do mnie – potaknął jej słowom i własnym przemyśleniom – Ale możesz postarać się uniknąć takiej sytuacji. Możesz przestać być ofiarą, chociaż we własnych oczach.
Ten zakamuflowany komplement był całkowicie szczery, ponieważ Rudolf był pewien, że czarownica, którą widział przed sobą miała wszystko, czego mogłaby potrzebować, by stawić odpowiedni opór. Nie wiedział tylko, dlaczego ją do tego zachęcał, skoro powinien był dbać o odpowiednie stłamszenie moraliów swych „naturalnych wrogów”. Zauważył, że nawet gdy szarpał się z własną wściekłością, nie widział w niej przeciwnika, nawet gdy rzucała w niego swoimi wyrafinowanymi obelgami. Nawet, gdy powalił ją na ziemię w dzikim gniewie czuł się, jak gdyby walczył z– towarzyszem broni, być może? Nigdy nie pokusiłby się jednak o stwierdzenie, że mógłby w dziewczynie wzbudzić jakiekolwiek ciepłe emocje, chociażby okruszyny zaufania czy sympatii. Dlatego jej słowa były tak wielkim dla niego szokiem.
- Nie przyszło ci do głowy, że nie przejmuję się słowami, które nie mają – nie mogą mieć – nic wspólnego z rzeczywistością? – tym razem to on rzucił w nią zirytowanym pytaniem, jej furia rozgrzewająca jego własne odczucia. – Jestem chujem bez serca, dlatego właśnie nie jestem w stanie uwierzyć w jakiekolwiek z twoich deklaracji. Dlaczego miałabyś mnie ratować? Dlaczego miałabyś chcieć, bym znów przed tobą stanął, po tym wszystkim, co sobie wyjaśniliśmy? Gdybyś oszalała wystarczająco, by powiedzieć mi, że mnie kochasz, miałbym to głęboko w swojej trupiej dupie, bo nie przystoi brać do siebie słów ludzi niezrównoważonych. Ustaliliśmy, że się mną brzydzisz, że mnie nienawidzisz, że gardzisz wszystkim, czym jestem, więc po co te wysiłki? Po co próbować zaprzeczać samej sobie, tkwić w fałszywych wyobrażeniach, skoro kurewsko dobrze znam prawdę?
Wraz z rosnącym wzburzeniem mówił coraz ciszej, jego głos spadający w końcu do syku odrodzonej złości. Z suchym skinięciem głowy zwiększył dystans pomiędzy nimi, próbując się skupić na czymś innym, niż kolejnej dawce wybuchowych emocji tańczących gdzieś w czeluściach sekretnego kufra. Odetchnął głęboko raz, drugi, niewidzącym wzrokiem obserwując chwiejące się na słabym wietrze liście. Zgasił magiczne światło z cichym Finite w głowie, pogrążając ich znów w ciemnościach. Czuł się spokojniej, pewniej, gdy nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy. Nie musiał pilnować się aż tak bardzo.
- Nie ukrywam, że nie rozumiem twojej logiki – powiedział w końcu, po chwili milczenia. – Umyka mi ten błysk geniuszu, który musi gdzieś tkwić w twojej strategii. Jeżeli starasz się zamotać mnie w jakąś intrygę, nie rozumiem jej celu. Jeżeli nie... Nie wiem już, co siedzi w tej twojej upartej głowie.
Gdzieś w labiryncie Zakazanego Lasu zgubił swoje poczucie prawdziwości, pewność w swoje racje. Gdzieś w tych ohydnych, zdradzieckich głębinach zyskał niebezpieczną świadomość samego siebie, nowy rodzaj wolności. Ten miniaturowy skarb jednakże, niewątpliwie już zawsze zabarwiony będzie bladoróżowym odcieniem upokorzenia i urażonej dumy.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Lis 19, 2015 10:41 am
Przestać być ofiarą? Ciekawa była jak on czułby się w takim położeniu. Jak on poradziłby sobie w takiej sytuacji. Co by zrobił? Co myślał? Jak by się zachował? To byłyby dobre pytania, które mogłaby przed nim postawić. Dobre na tyle, że zapewne sam szukałby odpowiedzi. Była tylko zwykłym szaraczkiem. Istotką wątłą jak płomień świecy. Miała może z metr pięćdziesiąt sześć, ważyła znacznie mniej niż on, a jedyne zaklęcia które znała, na nic by się tu nie przydały. Byłyby niczym w porównaniu do tych niewybaczalnych. Do tych, do których on z pewnością tak bardzo przywykł. Więc cóż mogła zrobić? Walczyć z wiatrakami? Brnąć pod prąd tylko po to, aby w chwilę potem wciągnął ją wodny wir?
To on był tak głupi i nie potrafił dostrzec sytuacji w jakiej była położona, czy ona powoli zaczynała popadać w depresję myśląc, że już niedługo nadejdzie jej koniec?
Była ofiarą, mimo iż to sama pakowała się w kłopoty. Sama prosiła się o śmierć, potrafiąc napluć pod stopy komuś takiemu jak on. Ze strachem, który niestety przykryty był nagłym przypływem emocji.
Każdy potwór, to też człowiek.
- Ofiara... Jak mogę nią nie być? Spójrz tylko co zrobiłeś. Jak po czymś takim, mogę przestać uważać, że nią nie jestem? - jej pytanie było natury retorycznej, bo sama chyba nawet nie chciała znać na nie odpowiedzi.
Powinna była wziąć się w garść, wiedziała, że gdy tylko uda jej się wrócić do zamku, przemyśli wszystko co miało tutaj miejsce. Przemyśli to, w jaki sposób mogłaby być lepsza, silniejsza.
W żaden.
W ciemnościach widziała tyle, co nic. Nikłe światło księżyca przeciskało się pomiędzy koronami drzew, rzucając jedynie smugi na leśne runo. Odbijając się w oczach mężczyzny. Ukazując się jako małe iskierki. Nie mogła dostrzec nic więcej. Beznadziejne uczucie, ufać tylko innym zmysłom, które z każdym momentem tonąc w ciemnościach wyostrzały się jedynie nieznacznie.
- Nie mogą mieć pokrycia w rzeczywistości, bo sam w nie nie wierzysz. To jest tylko i wyłącznie twoja strata. - wzruszyła beznamiętnie ramionami, jakby jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia. - Chciałabym cię ratować, bo uważam, że twoje życie jest coś warte. To tylko ty jesteś płytki, czujesz się panem życia i nie widzisz tego, co widzę ja. Dlaczego chciałabym cię znów zobaczyć? - tu zamilkła na chwilę, aby odpowiednio dobrać słowa, których było tak wiele, a zarazem żadne z nich nie pasowało do jej wypowiedzi. Do tego, co chcialaby mu przekazać.
- Nie pomyślałeś nigdy jak to jest? Jak łatwo możesz zginąć? Wystarczy, że nie zadowolisz swojego pana i co wtedy? Dlatego właśnie chciałabym cię jeszcze kiedyś zobaczyć. Tylko po to, aby upewnić się, że twoje... Serce jeszcze bije. Nie rozumiesz ile znaczy życie i nigdy nie zrozumiesz jak wygląda uczucie troski o kogoś, kogo być może nienawidzisz całym sercem, ale mimo to czujesz... Chcesz, aby ta osoba była bezpieczna. - w swojej wypowiedzi robiła głuche pauzy ciszy, wciąż gubiąc się we własnych myślach, wciąż co słowo zmieniając zdanie. Może i miał rację, może nie mylił się ani trochę. Jak mógł ją zrozumieć, skoro ona sama po części nie wiedziała do czego dąży. Nie wiedziała w jaki sposób ma przekazać mu to, co siedzi w jej głowie. Jak wyrzucić z siebie wszystkie myśli, które przepychały się agresywnie.
- Znasz prawdę? Pewnie tylko taką, która jest słuszna w twojej głowie. - podniosła się na równe nogi, chciała odejść. Miała już dość.
Dość, dość, dość.
Dość mówienia do dorosłego mężczyzny, w taki sposób, jakby tłumaczyła zawiły wzór chemiczny sześciolatkowi.
- Być może nigdy się nie dowiesz, czego oczekiwałam. Czego spodziewałam się po tobie, czego bym chciała i czego wymagam. - wyliczyła spokojnie zaciągając poły jego płaszcza, aby otulić się nim ciaśniej. - Nim odejdę chciałabym wiedzieć jeszcze jedno...
Z jej osoby emanował teraz błogi spokój, który wstąpił w jej ciało, wraz z myślą o powrocie do zamku.
- Jak się nazywasz?
Rudolf Lestrange
Przestępczość
Rudolf Lestrange

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Lis 19, 2015 10:22 pm
W pozornej ciszy Zakazanego Lasu ich niekończące się pytania rozbrzmiewały niczym salwy z karabinu, wyznaczając granice ich świata. Ciekawość była zbawieniem i klęską, a jej zaspokojenie z równą łatwością mogłoby zatrzymać zaciekły bieg serca, co popędzić je ekscytacją. Trwali w wiecznej pogoni, w niebezpiecznej wersji zabawy w kotka i myszkę, lecz linie między rolami zacierały się z każdą chwilą, jaką razem spędzali. Rudolf mógł przez chwilę czuć się ofiarą jej ciekawskich pazurów, lecz w gruncie rzeczy, to Kelly została osaczona przez świat. To, że teraz tak głęboko w to wierzyła, nie podawała tego smutnego faktu w wątpliwość, świadczyło o tym, jak jak łatwo mógłby ją zranić. Jak bardzo ją zranił sądząc, że na to zasługuje. Z szokiem odkrył, że teraz nie był już tego taki pewien. O ile nie żałował pozbycia się głodu zadawania cierpienia, żałował, że to właśnie nią musiał się pożywić. To, co przeżyła było niczym w porównaniu do tego, gdzie mógłby ją zaprowadzić, kilkoma słowami, machnięciami różdżki czy nawet dłoni. A jednak wystarczyło, by złamać i skruszyć jakąś ważną część jej egzystencji. Jedynym, co mógł teraz zrobić było upewnienie się, że swą słabość przeistoczy w broń.
- Sytuacje takie, jak ta będą się powtarzać, ogromną ilość razy, Kelly. – Powiedział z siłą i determinacją, o jaką się nie podejrzewał; bezpieczeństwo czarownicy nie powinno znajdować się na liście jego zmartwień. – Doskonal się. Czyń więcej, niż sądzisz, że jest fizycznie możliwe. Doprowadź się do płaczu, potu i krwi, pozwól im zbudować wokół swojej skóry niezniszczalną barierę, rozkoszuj się nimi. Poznaj swoje słabości, popracuj nad nimi, wykorzystaj je, uczyń je swoimi największymi siłami. Pozwól nienawiści, jaką czujesz do mnie, do śmierciożerców, do całego jebanego, niesprawiedliwego czarodziejskiego świata, uczynić z ciebie godną przeciwniczkę, wyzwanie. Powiedz ich uprzedzeniom, by poszły się pierdolić – to samo powiedz swoim lękom i niepewnościom. Jesteś w stanie to zrobić. Być może, kiedy zobaczymy się ponownie, powalenie cię na ziemię zajmie mi więcej niż pół sekundy.
Znów rozpoczęła swą tyradę o dobroci serca, o wrażliwości i prawości, tworząc z pejoratywów sztylety, które opadały z brzękiem, spotkawszy się z jego uporem i racjonalizmem. Nikt nie mógł czuć tylu uczuć naraz, nikt nie mógł godzić się na bycie wiecznie rozszarpywanym sprzecznościami, nie, jeśli nie był choć odrobinę szalony. Dwa zupełnie odmienne rodzaje szaleństwa płynęły w ich żyłach, inwadując przestrzeń między nimi z każdym zaczerpniętym oddechem, sycząc przy konfrontacji.
- Zginę – stwierdził sucho, jak gdyby ta myśl nie doprowadzała go do białej, oślepiającej furii poczucia upokorzenia. – Lecz tym będę martwił się dopiero, gdy w błaganiu o łaskę ucałuję szaty Czarnego Pana. Póki co, jestem żyw i zdrów, w przeciwieństwie do wielu z tych, którzy próbowali doprowadzić do mojego upadku.
Skinął głową, gdy zaanonsowała swoje odejście, każdy jej ruch chwalony szelestem liści, trawy, kory, niby przełom jakiegoś rodzaju. Jak gdyby jej odejście miało zmienić cokolwiek, jak gdyby nie miała popaść w zapomnienie z chwilą, gdy Rudolf straci jej wściekłość i przebaczenie z oczu. Tym razem, gdy stała wśród drzew i krzewów, choć jej twarz była schowana w cieniu i brudzie, nie chwiała się na nogach. Stała dumnie w za dużym na siebie płaszczu, który nurzał się w błocie, plącząc się wokół jej kostek, nie uginając przed nim ni wzroku, ni karku. Kącik jego ust drgnął lekko, Lestrange nagle czymś usatysfakcjonowany. Podobała mu się ta przemiana. Nie podobało mu się natomiast pytanie, które zadała. Nim podpisał swój wyrok śmierci – a wiedział, że to zrobi, nerwowa antycypacja zaprzyjaźnionym uczuciem – wyprostował się i strzepnął szczątki flory ze spodni, wygładził koszulę, rozejrzał się po głębokich otchłaniach cieni, jakoby mógł w nich ujrzeć odpowiedź.
- Rudolf. – powiedział w końcu, znów zwracając swój wzrok w jej stronę. Chwila wahania, pauza, napięcie w mięśniach uchodzące wraz z kolejnym wyrazem. – Lestrange.
Pierwszą jego myślą było to, co jej wiedza mogła znaczyć dla Rabastana. Drugą jego myślą było to, co wiedza Rabastana mogłaby znaczyć dla Kelly. Trzecią myślą było to, co wiedza, jaką nagle posiadała, mogłaby uczynić. Jak bardzo mogłaby zrujnować mu życie. Lecz miał nadzieję, że wraz z jego płaszczem, pozostanie z nią – choć na chwilę – groźba jego egzystencji. Miał nadzieję, że nim odważy się na kolejny atak, spojrzy w lustro, na widmo siniaków i fantomowy ból braku tlenu w płucach. Miał nadzieję, że nim doprowadzi do jego klęski uświadomi sobie, że czyniąc to staje się samobójcą. Rudolf miał zamiar, najszczerszy, pociągnąć ją za sobą w głąb kotła męczarni, jaki mogłaby dla niego rozgrzać. To, co przeżyła było niczym w porównaniu do tego, gdzie mógłby ją zaprowadzić, kilkoma słowami, machnięciami różdżki czy nawet dłoni. Miał też nadzieję, że oprócz lękliwego zaufania, ujrzy w jego oczach śmiertelne niebezpieczeństwo, jakie sprowadziła na siebie po raz kolejny, zadając nieprawidłowe pytanie.
Kelly McCarthy
Oczekujący
Kelly McCarthy

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Lis 19, 2015 11:46 pm
Słuchała go z uwagą, chłonąc niczym gąbka wodę, każde z jego słów, jednak ile z nich pozostanie w jej głowie o poranku? Jak wiele będzie w stanie sobie przypomnieć? Czy może będzie żyła w przeświadczeniu, że to był zły sen?
No tak... Jego dłonie odciśnięte w okół jej szyi będą jej towarzyszyć jeszcze długo, co zdecydowanie nie napawało ją pozytywnymi odczuciami. Więc pewne było to, iż nie zapomni. W każdym spojrzeniu w lustro, będzie widziała go tuż obok siebie. Będzie widziała jego oblicze, które jak w kalejdoskopie będzie się zmieniać. Od współczucia, po nienawiść.
- Będziesz mnie dusił jeszcze dużo razy? Mam inne preferencje, jeżeli o tym mówisz... - rzuciła żartobliwie. Czyżby nastrój jej powrócił? Uśmiechnęła się do niego unosząc brwi. Dwuznaczność słów chyba zrobiła swoje. Miała nadzieję, że nie będzie głupcem i zrozumie co miała na myśli...
Resztę jego rad puściła mimo uszu zaciskając zęby. Nie chciała pakować się w kolejne dyskusje, ale doceniała to, że nagle pojawiły się u niego nieco inne emocje.
Kolejne wzmianki o Voldemorcie, kolejne ukazywanie tego, jak bardzo był zaślepiony, jednak na to, wzruszyła jedynie ramionami. Milczenie chyba okazało się być dla niej jak zbawienne, bo tylko kiwała głową z nieodłącznym, nikłym uśmiechem. W myślach powtarzała sobie, że te jego całe formułki są tak głęboko zakorzenione, iż z trudem udałoby się je wyrwać.
Lub wcale.
Jednak nie dziś, nie teraz.

Teraz myślami była już gdzieś daleko, w odległej części zamku, oddalonej o kilka mil od niego. Od jego przeszywającego spojrzenia i słów, od których robiło jej się niedobrze.
A mimo to czuła, że miala mu do powiedzenia jeszcze więcej, że jeszcze więcej chciała usłyszeć. Wzdrygnęła się na samą myśl kolejnego tak mrocznego spotkania, na które...
Wstyd.
Ze wstydem przed samą sobą, przyznała rację myślom, które krążyły w kółko wykrzykując "musisz się z nim spotkać ponownie".
Z cichym westchnieniem, ukłoniła się, niczym dostojna dama, uginając nieco nogi w kolanach i pochylając głowę.
- Więc, żegnaj Rudolfie. - te słowa były koronacją całego ich spotkania, odwróciła się na pięcie, tym razem obierając dobry kierunek podróży. Nie odwróciła się, aby choć raz na niego spojrzeć, chociaż tak bardzo chciała. Stoczyła ze sobą swoistą walkę, którą jednak duma tym razem wygrała.
- Żegnaj. - powtórzyła jeszcze szeptem do siebie i zniknęła za pniami drzew. Tak bardzo pragnęła odejść, ale gdzieś w środku czuła wyrzuty sumienia.
Nigdy się nie zmienisz.
Wciąż pozostaniesz głupią, małą, naiwną...

Uciszyła swoje myśli, zaczynając nucić jakąś znaną melodię.

z/t x 2
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Paź 20, 2016 7:10 pm
Jedna kartka papieru potrafiła być jak memento - jedna jedyna, zapisana TYM stylem pisma po tak długim oczekiwaniu, po tak długiej nieobecności - to oczekiwanie kwitło wraz z kwitnącymi na drzewach pąkami i podnosiło się coraz wyżej wraz z szumiącą trawą, która chciała sięgać coraz wyżej, by w końcu dobrnąć do złocistej gwiazdy na błękicie nieba - było w tym coś złego, a jednak koniecznego - wisząca nad ich głowami groza spadała na ramiona ciężarem, które zaczynało coraz głębiej wpadać do wnętrzności i przykuwała do żołądka kotwicę - więc dalej, na dno! - i wypijmy ten nawarzony wywar do samiusieńkiego dna, skoro już przyszło nam złapać za kufle i Dobry Los nie poskąpiła przy rozdzielaniu porcji. Kiedy już kufle zostały napełnione "coś niedobrego" zmieniło się w "coś lepszego". Oczekiwanie przestało ciągnąć na dno - zaczynało się wypływać na powierzchnie i przestawało brakować tchu - okazywało się, że ciało dawno wykształciło skrzela i oczy miały osłonki, by móc oglądać podwodne życie bez obaw o szczypanie gałek - podnosić się, wzrastać - jak wiosna - jedna z ulubionych pór roku Nailaha. Wszystko wtedy ożywało. Dlaczego więc miałby nie ożyć kontakt, którego sobie wzajem zabronili przy grozie przesłuchań w Ministerstwie Magii i wszystkich tych wydarzeniach wciągających w spiralę utracenia czegoś więcej, niż życia. Pewna osoba powiedziała kiedyś, że śmierć jest najstraszniejszą z rzeczy, która może spotkać człowieka. Chyba nie. Chyba jest o wiele więcej przerażających zjawisk, które sprawiają, że śmierć staje się wybawieniem.
Wystarczyło to jedno memento, żeby ciężar zamienić na lekki lot.
Czarnowłosy wsunął się pomiędzy drzewa, obserwując z oddali testrale, które wzleciały właśnie w niebo - on też mógł z nimi lecieć, prawda? Z łagodnym uśmiechem, nie musząc się niczego obawiać - tak po prostu, z tą beznadziejną wiarą, że nie jest się już na tym świecie samemu - że ktoś czeka tuż za rogiem, może za tym drzewem..? Jeszcze nie tutaj - zapewne za następnym... Uda się dojrzeć skrawek jego szaty, czy może objawi się dopiero w pełnej krasie, kiedy oczy będą gotowe na słodkie doznanie dojrzenia znajomej, uśmiechniętej twarzy?
Biegł.
Z mocno bijącym, wyciągniętym na tacy sercem.
Aż wybiegł na polanę, na której ponoć miały pojawiać się jednorożce.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Paź 20, 2016 11:13 pm
Miał już dość tej grozy, która towarzyszyła im na każdym kroku. Był tym okrutnie zmęczony, jakby ktoś wciąż opowiadał ten sam niesmaczny żart i to dzień w dzień. Co prawda, nie musiał tego słuchać, wystarczyło odpowiednio zatkać uszy i skupić się na lepszych, pogodniejszych rzeczach. Nie było to jednak łatwe, przecież był, bo stał się na tyle zuchwały by w myślach móc nazywać siebie i Jego parą, co zdawało mu się nieraz zupełnie oderwaną od rzeczywistości wizją, z kimś kim groza towarzyszyła na każdym kroku. A raczej śmierć, nawet jeśli wspomnienie zostało oderwane od głowy Warpa, zniekształcone, zmienione, pozbawione tego pierwotnego wyrazu. Bycie hipokrytą nie było łatwe, ale rozumiał, że właśnie taka jest cena za to by móc  tak często i bezczelnie patrzeć w przypominające nocne niebo oczy Sahira. Nie spoglądał za daleko do przodu, nie cofał się wstecz, bo nie chciał się zawahać, nie chciał zacząć żałować.  Ale czasem były momenty, gdy przyglądał się temu kuflu, który ktoś przed nim postawił, umieszczając w nim wszelkie przewinienia, nawet te o których nie pamiętał. I bał się gorzkiego smaku tego piwa, które zostało nawarzone.
Wiosna była taka męczącą porą, często wtedy kichał, czując słabość własnego ciała, nawet jeśli robił wszystko by być silnym, by pokazać temu Czarnemu Kotu, że on również jest w stanie wzbić się wysoko w powietrze, tak jak przystało na smoka, ale nic nie mógł poradzić, że czasem czuł jak jego skrzydła odmawiają mu posłuszeństwa.
Nie widział go już tak długo, dlatego kiedy tylko otrzymał list, poczuł jak w jego gardle tworzy się wielka gula, utrudniająca przełykanie śliny.  Colette zupełnie nie wiedział jak zdefiniować uczucie, które wtedy go ogarnęło. Podekscytowanie? Tęsknota, która z całych sił chciała mu wyrwać serce? Wzruszenie? A może mimowolna złość, że ten drań nie odzywał się tyle czasu, że nawet nie pojawiał się na zajęciach? Nie zastanawiając się nad tym długo, odważył mu się odpisać, wyznaczając miejsce spotkania i tym samym, postanawiając złamać po raz kolejny punkt regulaminu odnośnie nie wchodzenia do Zakazanego Lasu.  Przygotował się, czując ogarniające go zdenerwowanie; jego dłonie mimowolnie zaczęły się trząść, gdy do kieszeni szaty schował różdżkę. Pokonując tę odległość, która dzieliła go od polany jednorożców, bardzo dokładnie sprawdzał, czy nikt za nim przypadkiem nie idzie. Co prawda trwały teraz egzaminy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Szedł dobrze znaną ścieżką, wdychając świeże powietrze lasu, słysząc śpiewy ptaków, które koiły jego nerwy. Colette pojawił się później niż Sahir, ale to raczej normalne, gdy jest się tylko człowiekiem.  Jednorożców nie było, ale i tak było dobrze.
- Mam wrażenie jakby od naszego ostatniego spotkania minęły wieki, ale to raczej niemożliwe, skoro kiedy dziś spojrzałem w lustro nie miałem ani jednej zmarszczki czy też siwego włosa.
Nie lubił zaczynać od poważnych rozmów ani tym bardziej od pożegnań.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Czw Paź 20, 2016 11:59 pm
Od czasów Hogsmeade nie było kolorowo - zresztą kolorowo nie było już od dłuższego czasu, a mimo to Nailah czuł, że żyje - i czuł, że bardzo, ale to bardzo chce żyć - maleńkie wahania, które się w nim pojawiały, niepewność, czy jednak zrobić ten krok w przód stojąc na szczycie sowiej wieży, czy może jednak nie, znikały bardzo szybko - chciał żyć i mógł żyć, coraz mocniej w to wierzył i zacietrzewiał się w tej myśli jak szaleniec, trzymając się kurczowo woli i myśli, że teraz ma po prostu dla kogo żyć - i ta osoba, dla której było warto, nie odtrąci go tak po prostu - ile czasu zajęło Warpowi przekonywanie Czarnego Kota do tego, że akurat jemu może zaufać? Bardzo długo - i czy oboje żałowali? Żałowali chyba tylko po bitwie na błoniach - ale na pewno nie wzajemnego poznania, o nie - tylko paru decyzji, które źle zostały podjęte... i to przez Sahira. Wtedy, kiedy przygotował niemal swój własny pogrzeb, ale jego matka, Śmierć, pomachała paluszkiem i zabroniła na powrót na rodowite łono - tamten moment był dość przełomowy. I każdy następny - mógłby chyba każde spotkanie z Colettem opisać jako jedną wielką naukę - naukę zaufania, naukę miłości, naukę porozumiewania się i otwierania - wciąż od nowa, na nowo, by akceptować samego siebie, swoje wady i zalety i tak samo akceptować drugą osobę - to było tak orzeźwiające, tak obiecujące, że kiedy pojawiła się możliwość drugiego spotkania, nawet zmęczenie, które ciągnęło go w dół, ospałość, głód krwi, niebezpieczeństwo czające się na niego w cieniach zamku - i jeszcze większe poza nim - nie było w stanie go przyćmić. Tak się właśnie latało. Jak na całkowicie normalnego nastolatka zresztą przystało, prawda? Był zakochany, był szczęśliwy, czuł te śmieszne motyle w brzuchu - więc czy choroba, czy słota - przybiegłby tutaj nawet jeśli szalałaby burza a na dzisiejszym śniadaniu krzyczeli, że Śmierciożercy czają się w Zakazanym Lesie.
Wszystko dzisiaj było lepsze.
Zbyt długo odwlekał wysłanie tego listu - ale przecież obiecali sobie, że nie odezwą się do siebie, dopóki sytuacja nie będzie stabilna, prawda? Chyba mógł napisać wcześniej. Na pewno mógł. Mimo to... chyba nie czuł się wystarczająco dobrze.
Przecież nadmiernie dobrze pamiętał, co powiedział do Warpa tamtego dnia w Hogsmeade.
Obrócił się przodem do Coletta, kiedy usłyszał jego kroki.
Mógłby je chyba rozpoznać wszędzie - jego kroki, jego zapach... i smak jego krwi.
Tylko coś w minie Coletta, w jego oczach, sprawiło, że uśmiech jakoś tak sam zmalał - i zniknął całkowicie po jego słowach... ale tylko na krótką chwilę - bo zaraz pojawił się ten wredny, zaczepny.
- Panie Warp, ja myślę, że to wszystko wina nieodpowiedniej ilości procentów we krwi ostatnimi czasy i papierosów w doborowym towarzystwie.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Pią Paź 21, 2016 2:16 pm
Nie chciał wspominać Hogsmeade ani żadnej innej, dość bolesnej rzeczy. Zresztą, przecież i tak mieli szczęście, zapewne gdyby nie nauczycielka Wróżbiarstwa mogło być naprawdę ciężko, bo w końcu Sahir nie był w stanie walczyć a on... cóż takiego on mógł zrobić sam przeciw Śmierciożercy? Rzucić w niego przypadkowym zaklęciem i mieć nadzieję, że wypali i że oboje jakoś wyjdą z tego bagna? Najwyraźniej Nailah nie był aż takim Czarnym Kotem za jakiego się uważał, skoro oboje wyszli z tego zwycięsko. No, jeśli nie licząc bardzo cieniutkiej blizny na policzku, ale było warto. Nie mógł jednak powstrzymać tych okropnych myśli, które od jakiegoś czasu pokrywały jego głowę czarnym pyłem, który pomimo strzepnięcia odnajdywał się w innych miejscach jego ciała, choćby i na barkach. Zaufanie było czymś ciężkim i bardzo ryzykownym, nawet jeśli dotyczyło to ukochanej osoby z którą można by było te przysłowiowe konie kraść. Miał dużo czasu by w spokoju usiąść i zastanowić się, co dalej, co się stanie z nimi podczas wakacji a co jeszcze dalej, już po Hogwarcie. To nie była przecież aż tak daleka przyszłość by o niej nie myśleć.
Warp więc stał na chyba jednej z najpiękniejszych polan w swoim życiu, zastanawiając się czy może przypadkiem jedno z tych czystych, niewinnych zwierząt się nie pojawi, choć przecież i on i Sahir mogli nie być godni choćby spojrzeć na coś tak nierealistycznie pięknego. Wziął głębszy oddech, czując jak jabłko Adama unosi się do góry, jak dłonie chowają się w kieszeniach. Uczył się wraz z nim, otrzymał od życia lekcję by nie bać się tego kim się jest i co się czuje, choćby nikt tego nie akceptował, choćby mieli cię napiętnować. To było dla niego ważne, Sahir był dla niego ważny, ale miał wrażenie, że w szkole ich kontakt będzie jedynie mu szkodził, a Colette bardzo tego nie chciał. Nie chciał by jeszcze bardziej reszta uczniów go znienawidziła, dodając kolejną rzecz do swojej długiej listy. Dlatego dziś nie skakał po drzewach, nie unosił się na swoich skrzydłach, choć przecież jak przystało na smoka posiadał je, oczywiście. I samo to powodowało, że miał ochotę zwrócić swoje serce i spłukać wraz z wątpliwościami w toalecie. Chciałby móc tak powiedzieć, że jest lepiej, chciałby mu powiedzieć, że będą razem nawet jakby mieli jutro wpaść Śmierciożercy i wysadzić w powietrze cały Hogwart, ale przecież nie mógł. Jedynie, co mógł to sprawić, że ten dzień będzie choć trochę lepszy, że nie skończy się sromotną klęską. Był taki zmęczony, nawet pomimo tego całego szczęścia, które mimowolnie ogarnęło jego serce, kiedy ujrzał Sahira czekającego na niego.
- Widzi pan, panie Nailah kim się z pana powodu staję. Delikwentem! Może dzięki temu po szkole przyjmą mnie do jakieś mafii, jak sądzisz? Pasowałby, nie? Chociaż w czerni mi nie do twarzy - odparł z udawanym smutkiem, by po chwili posłać mu rozbawiony uśmiech. Rozluźnił się jeszcze bardziej i zrobił kilka kroków w jego stronę. To było przecież łatwe, nie musiał się niczego obawiać, dlaczego więc czuł jakby miał zaraz zemdleć? - Przytulał się pan dzisiaj do swojego pluszowego misia, panie Nailah? A może był pan zbyt zajęty rozsiewaniem swojego mroku na szkolnych korytarzach?
W końcu i sam zaczepnie się uśmiechnął, unosząc nawet przy tym jedną brew do góry i wykonując kolejne kroki do przodu, aż w końcu widział bardzo wyraźnie tę bladą twarz.
- Słoneczko świeci a twoja dupa nadal blada, Sahir. Wstydziłbyś się - burknął, wyciągając w końcu ręce z kieszeni. Chciał mu powiedzieć, że tęsknił i to nawet bardzo, ale to dzisiaj byłoby nie na miejscu.
Bo tylko wszystko by utrudniło.





Sponsored content

Polana jednorożców - Page 3 Empty Re: Polana jednorożców

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach