Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Sklep Scrivenshaft'a Empty Sklep Scrivenshaft'a

Wto Wrz 03, 2013 8:49 pm
Czarodziejski sklep papierniczy: wszystko od piór z różnych ptaków o różnych długościach i grubościach, przez pergaminy we wszystkich kolorach, po artykuły szkolne dla każdego.
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Nie Sty 11, 2015 2:49 pm
Wyjście z Gospody Pod Świńskim Łbem było dla Flo dość traumatycznym przeżyciem - nie sądziła, że oberwie w twarz śnieżką. Wzdrygnęła się, gdyż śnieg dostał się za kołnierz, wywołując nieprzyjemne uczucie na karku i plecach. Uniosła głowę i przeczesała wzrokiem otoczenie, poszukując sprawców, niestety bez rezultatów. Dawno już uciekli, a szkoda - Florence chętnie by im oddała. Mała bitwa śnieżna podczas wypadu do Hogsmeade? Pomysł ten bardzo spodobał się Krukonce, niestety, na razie miał pozostać niespełniony.
Sytuacja ta uświadomiła Florence jedną ważną rzecz - powinna popracować nad szybką reakcją. A co, gdyby to nie była śnieżka tylko jakieś czarnomagiczne zaklęcie? Powinna utrzymywać czujność cały czas, to, że była na znanym terytorium nie oznaczało, że jest bezpieczna. Za bardzo się rozproszyła podczas rozmowy z Giotto. Powinna ograniczyć kontakty ze Ślizgonem, skoro aż tak na nią wpływał...
Potrząsnęła głową, strzepując z włosów resztki śniegu, po czym ruszyła przed siebie, kierując się szybko w stronę Scrivenshaft'a. Musiała zakupić kilka rzeczy, a nie wiedziała do której sklep jest czynny. Co, jeśli się spóźniła? Potrzebowała nowego dziennika, aby spisywać swoje myśli, a podczas ostatniej wizyty widziała tutaj wiele rodzajów notatników, sądziła więc, że znajdzie coś dla siebie. Na szczęście sklep był otwarty.
-Dzień dobry. - powiedziała, wchodząc do środka i uśmiechając się do mężczyzny stojącego przy kasie, po czym ruszyła w kierunku, gdzie - jak jej się zdawało - znajdowały się zeszyty.
Fabian S. Prewett
Biznes
Fabian S. Prewett

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Nie Sty 11, 2015 3:28 pm
To nie tak, że w zamierzchłych czasach (bo w ten sposób określał zdarzenia sprzed jakichś sześciu lat, które przecież oddzielała od tu i teraz kryjąca się za horyzontem percepcji przepaść) był jakimś wielkim miłośnikiem eskapad do Hogs, ale trzeba przyznać, że cokolwiek by się o tej miejscowości nie powiedziało... Cóż, miała swój urok. Malownicza sceneria przykrytych dość sporą ilością śniegu pagórków w tle, skrzypiący pod podeszwami butów śnieg, lodowate płatki z nieba topiące się na Twojej gorącej skórze i uginające się od nadmiaru puchu drewniane dachy tworzyły niczego sobie (może nawet w przypływie szaleństwa byłby zdolny do nazwania jej klimatyczną) całość.
Dlatego też nie protestował jakoś szczególnie, gdy przyszło mu odwiedzić skryte przed wzrokiem mugoli miasteczko. Miał do załatwienia tylko jedną sprawę. Nic wielkiego, chodziło jedynie o przekazanie pewnych dokumentów dla członka Zakonu. Ale wymagało to osobistego pofatygowania się ze względu na informacje zawarte w środku niepozornie wyglądającej koperty. Tak na dobrą sprawę nie wiedział nawet, jakie tajemnice kryje w sobie brązowawa papeteria. W ten sposób działali. Nikt nie powinien przecież wiedzieć zbyt dużo.
Nie raz i nie dwa zastanawiał się, co zrobiłby, gdy wpadł w ręce Śmierciożerców. Jaki jest jego próg bólu. Nie ma ludzi nie do złamania. Niekiedy potrzeba po prostu więcej czasu. I w tym konkretnym przypadku czas nie leczy ran. Te fizyczne przestają mieć w pewnym momencie znaczenie. Gdy stajesz się otępiały z bólu, a Twoje wnętrzności płoną w ognistej pożodze, potraktowane jakimś uroczym zaklęciem, tracisz przytomność. Ale rany psychiczne pogłębiają się coraz bardziej, przemycając do meandrów Twojego umysłu najgorsze myśli, sączące się do krwiobiegu jak trucizna.
Wyrwał się z zamyślenia i oderwał wzrok od grubego notatnika w skórzanej oprawie, gdy otrzeźwił go powiew chłodnego powietrza, który wdarł się do sklepu, kiedy weszła do niego jakaś dziewczyna. Prześlizgnął się pobieżnie wzrokiem po jej sylwetce, jednak nie na tyle uważnie, by rozpoznać w niej córkę swoich znajomych po fachu. Chwilę później odwrócił głowę, koncentrując spojrzenie ponownie na notesie, który chyba chyba jednak zakupi. O ile nie chcą za niego bajońskiej sumy, jakby introligator zrobił go co najmniej ze skóry rogogona.


Ostatnio zmieniony przez Fabian S. Prewett dnia Nie Sty 11, 2015 4:18 pm, w całości zmieniany 1 raz
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Nie Sty 11, 2015 4:16 pm
Sklep oferował wiele bajecznych przedmiotów - pergaminy zmieniające kolor, tęczowe tusze, pióra pachnące truskawkami... Dość, by zawrócić kochającej takie bajery Flo w głowie. Musiała się powstrzymywać, by nie wydać całych swoich oszczędności na kompletnie niepotrzebne jej rzeczy. Ale były takie śliczne....!
Zacisnęła zęby, mijając półki wypełnione różowymi puchatymi dziennikami ( "CHCESZ, BY TWOJE SEKRETY BYŁY BEZPIECZNE? PAMIĘTNIK PRAWDZIWEJ KSIĘŻNICZKI O TO ZADBA - ZMIENI KOLOR WŁOSÓW KAŻDEGO, KTO NIE JEST TOBĄ, NA RÓŻOWY" ) - i jak czegoś takiego nie pragnąć?
-Bądź silna, Flo, bądź silna, jesteś już za stara na takie rzeczy... - mamrotała pod nosem, zmierzając ku tym właściwym dziennikom. Była tak pogrążona w rozmyślaniach o rzeczach, z których niestety już wyrosła, że wpadła na jakiegoś mężczyznę. Zachwiała się i cofnęła, po raz kolejny tego dnia uświadamiając sobie, że powinna bardziej uważać na otoczenie.
-Przepraszam! - powiedziała, unosząc głowę i spoglądając na swoją ofiarę. - O....Fabian! Znaczy...pan Fabian, dzień dobry.
Zaczerwieniła się lekko przez swoją wpadkę i odsunęła jeszcze dwa kroki do tyłu, aby nie naruszać jeszcze bardziej przestrzeni osobistej mężczyzny. Był znajomym jej rodziców i pracował w Mungu, dzięki czemu rudowłosa z łatwością go rozpoznała - zwłaszcza, że jego wygląd nie należał do przeciętnych.
-Bardzo ładny dziennik, dobry wybór. - stwierdziła, patrząc na trzymany przez mężczyznę kajet. Cieszyła się, że Fabian go dzierży w dłoniach - dzięki temu mogła szybko zmienić temat i odciągnąć jego uwagę od swojej wpadki, którą nadal była zażenowana.
Fabian S. Prewett
Biznes
Fabian S. Prewett

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Nie Sty 11, 2015 7:23 pm
On natomiast czuł się dość nieswojo w otoczeniu tej feerii barw i mnogości przedmiotów. Chciał po prostu czym prędzej kupić najnudniejszy pod słońcem notes, a potem znaleźć się jak najdalej od tego klaustrofobicznego pomieszczenia. Mijając uginające się pod ciężarem przedmiotów półki, nie myślał o bajecznej ofercie sklepu. Miał wrażenie, że to raczej coś w rodzaju próby przeprowadzenia zamachu na jego zmysł estetyki. Było tu zbyt dużo rzeczy świecących się, lśniących, mieniących i błyszczących w dosłownie wszystkich kolorach tęczy. Zdecydowanie wolał minimalistyczny design. Może nawet do przesady - przykładowo, jego pokój tak właściwie niewiele różnił się od klinicznie czystych sal szpitalnych.
Fabian podjął w końcu decyzję. Weźmie jednak ten notes. Nie rozglądając się zanadto wokół siebie zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Cóż, dość szybko przekonał się, że to było błędne posunięcie. Zderzył się z osobą, która jeszcze przed chwilą, mógłby przysiąc, nie znajdowała się w pobliżu. Kiedy zorientował się, że to dziewczyna (a na dodatek sporo od niego niższa i wyjątkowo drobna), przyjrzał jej się z lekkim niepokojem. Miał nadzieję, że w żaden sposób nie uszkodził uczennicy Hogwartu (istniało spore prawdopodobieństwo, że rudowłosa uczy się w szkole - w końcu Hogs przeżywało dzisiaj coś w rodzaju oblężenia przez mieszkańców Hogwartu).
Fabian!
Dopiero wypowiedzenie przez ognistowłosą jego imienia w magiczny sposób sprawiło, że trybiki w umyśle chłopaka zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Rude kosmyki zdawały się okalać znajomą twarz.
- Po prostu Fabian – poprawił ją mechanicznie (nie był przecież chyba jeszcze taki stary, prawda?), intensywnie zastanawiając się, skąd powinien ją znać. Prewett nie przywiązuje raczej zbytniej uwagi do zapamiętywania zbędnych szczegółów i przypadkowo spotkanych osób. Niemniej jednak nie lubi tego uczucia, które towarzyszy człowiekowi podczas mozolnej próby przypomnienia sobie czegoś, co kiedyś wiedzieliśmy.
Iluminacja nastąpiła dopiero kilkanaście sekund później.
- Jesteś córką Floydów – powiedział odkrywczym tonem bardziej do siebie niż do niej. Co prawda osiągnął połowiczny sukces, bowiem jej imienia wciąż nie pamiętał, ale to zawsze coś.
Uwagę rudowłosej o dzienniku skwitował czymś w rodzaju niemrawego uśmiechu.
- Na którym roku jesteś? – zagaił po chwili gorączkowego zastanawiania się, jaki temat poruszyć. Co prawda nie zgłębił wszystkich arkanów sztuki kurtuazji i dobrego wychowania, niemniej jednak wtajemniczenie na poziomie średnio-zaawansowanym wystarczyło, by dojść do takiej konkluzji.
Ale nie ukrywajmy, daleko mu było do osoby, która czuje się komfortowo podczas konfrontacji z, cóż, niemal nieznajomą mu istotą. Lekko zmieszany założył sobie opadający mu na oczy kosmyk włosów za ucho. Mniej więcej wtedy zarejestrował kątem oka coś różowego na posadzce...
A kiedy zorientował się, co to jest, upał na kolana, nachylając się nad puszystą kuleczką, która spokojnie zmieściłaby się w dłoni. Ostrożnie, niemal z czułością dotknął stworzenia w kolorze wściekle malinowym, nie zastanawiając się nawet, jak absurdalnie musi wyglądać ta sytuacja.
Dopiero, gdy podniósł się i schował pufka do kieszeni płaszcza, skąd musiał wypaść podczas zderzenia z Floydówną, Fabian spłonął rumieńcem.
- Opiekuję się nim w zastępstwie za... – przerwał w porę próbę usprawiedliwienia się. Wciąż nie potrafił wypowiedzieć imienia córki bez odczuwania całej palety sprzecznych emocji. - ...w zastępstwie - powtórzył więc tylko raz jeszcze.
Jeśli jakimś cudem do tej pory nie czuł się jak skończony kretyn, to właśnie zaczął.
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Nie Sty 11, 2015 9:47 pm
Sklep to był sklep i nie należało oczekiwać od niego zbyt wiele - sprzedawca wykładał na półki jak największą ilość towaru, chcąc go zaprezentować klientom. Wystrój spadał na dalsze miejsce, a zwłaszcza wystrój minimalistyczny - ciężko było szukać takowego w magicznym świecie, gdzie większość czarodziei nadal skłaniała się ku starodawnym stylom. Poza tym, Flo dostrzegała coś intrygującego, gdy przypatrywała się produktom ustawionym na półkach. Te same egzemplarze, ustawione w jednej linii, identyczne, jeden obok drugiego... było to jednocześnie fascynujące i niepokojące. Setka takich samych dzienników, żaden z nich nie miał w sobie nic wyjątkowego, był tylko kolejną kopią. Dla Florence o wiele bardziej wartościowy byłby dziennik, gdyby zrobiła go własnoręcznie - jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny. Po cóż jednak, skoro prościej było zakupić go w sklepie? Rudowłosa wiedziała, że wpadła w pułapkę z której prawdopodobnie się już nie wydostanie. Lenistwo wywołane przez łatwo dostępność artykułów raczej już nie zniknie, tak samo jak i brak szacunku do przedmiotów - po co przejmować się złamanym piórem, skoro można kupić nowe... Niby wszystko jest dla ludzi, ale Krukonka nie sądziła, aby to było dobre. Zdecydowanie nie.
Poprawiła włosy i wygładziła płaszczyk, niewinne ofiary ich zderzenia. Miała nadzieję, że nie zrobiła nic mężczyźnie, chociaż mało prawdopodobnym było, aby coś tak niskiego i szczupłego jak ona mogło wywołać szkody takim stłuczeniem. Ona - poza wstydem za swoją nieuwagę - nie wyniosła żadnych obrażeń. Ot, zwykłe zderzenie, wszyscy przeżyli, na szczęście.
Fabian. Z zadowoleniem przyjęła informacje, że ma się zwracać do niego w taki sposób. Z wyglądu nie prezentował się staro, wręcz przeciwnie - dziewczyna nie wiedziała ile miał lat, ale dałaby mu niewiele więcej od siebie.
-Florence. - podpowiedziała mężczyźnie, uśmiechając się lekko pod nosem. Oh, ona dobrze rozumiała jego brak pamięci do twarzy i imion, sama taka była. Fabian był jednym z niewielu wyjątków od tej reguły - po pierwsze posiadał intrygującą urodę, która zapadła w pamięci Krukonki, a po drugie był uzdrowicielem, a ona starała się zapamiętać każdego z przedstawicieli tego zawodu. Kto wie, może kiedyś będą razem współpracować?
-Szóstym, Ravenclaw. - powiedziała, wzdychając cicho. - W przyszłym roku OWTM-y...
Podczas wypowiadania tych słów w jej głowie pojawił się wielki napis "TRANSMUTACJA". Jej jedyna przeszkoda na drodze do zostania uzdrowicielem, jedny przedmiot jej potrzebny, który nadal miała tylko na poziomie zadowalającym. A przecież od zdania go zależy cała jej przyszła kariera...
Dostrzegając jego zachowanie, cofnęła się szybko, kierując dłoń w stronę różdżki, a jej serce zabiło szybciej - co się działo, co on zamierzał? Co to za gwałtowne ruchy? Dopiero po kilku sekundach zauważyła różową kulkę i zrozumiała, że przesadziła z reakcją. Albo jest nieostrożna, gdy powinna uważać, albo reaguje jak paranoik, gdy nie dzieje się nic złego. Odetchnęła głęboko, aby uspokoić przyspieszone bicie serca, po czym skupiła swój wzrok na Fabianie. Znowu zarumieniła się lekko, zażenowana swoją reakcją. Naprawdę, Flo, naprawdę? Chwila rozmowy i już dwa razy się ośmieszyłaś...
-To był pufek, prawda? - zapytała, patrząc na kieszeń, do której mężczyzna schował stworzonko. Uparcie się w nią wpatrywała, jakby próbowała dostrzec różową kuleczkę przez materiał płaszcza. Wyglądało to co najmniej głupio, ale bała się spojrzeć na Fabiana po tym, jak przed chwilą wykonała iście wojenne ruchy, podczas, gdy on tylko ratował pufka. - Mogę zobaczyć?
Fabian S. Prewett
Biznes
Fabian S. Prewett

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pon Sty 12, 2015 7:56 pm
Sklep wprawdzie faktycznie był tylko, cóż... (uwaga, to będzie okrywcze!)  sklepem, jednakże, gdy nazywasz się Fabian Prewett, możesz, a nawet powinieneś oczekiwać dużo więcej od wszystkich i wszystkiego.
Nie no, pisząc tak na poważnie, on po prostu ma swoje fanaberie, fetysze tudzież wyuczone nawyki, które składają się na całe jego jestestwo. Nie byłby sobą, gdyby tego rodzaju pomieszczenia nie wywoływały u niego tsunami złożonego z myśli utrzymanych w stylistyce jęcząco-jojczącej. Nie wiem, jak on wytrzymuje sam ze sobą tak na dłuższą metę.
Cóż, jeśli Florence faktycznie posiada zmysł artystyczny i potrafiłaby stworzyć coś własnego zamiast kupować w sklepie gotowca, to jasne, jak najbardziej powinna kiedyś spróbować. Tylko taki, żeby daleko nie szukać, Fabian nie posiada zdolności manualnych. Wyręczając się łatwo dostępnymi na półkach rozmaitych sklepów przedmiotami, płaci więc za coś, co w jego życiu jest niezmiernie cenne. Mianowicie za czas. Każda zaoszczędzona godzina jest warta jego (nie)skromnym zdaniem co najmniej kilku sykli. Prewett cierpi bowiem na niemal chroniczny niedostatek czasu. Poniekąd z własnej woli. Nikt przecież nie kazał mu brać tych wszystkich nadgodzin i dodatkowych dyżurów. Ale wiesz... Wypracował sobie swój własny mechanizm obronny. Pracuje tak dużo, jak tylko się da. Zajmuje się sprawami Zakonu. Wypełnia każdą wolną chwilą jakimś zajęciem, a i tak nie starcza mu czasu na wszystko, co chciałby zrobić.
Zapytasz może, dlaczego. Odpowiedzi na to pytanie nie trzeba szukać daleko – chodzi po prostu o to, żeby nie mieć kiedy tak po prostu usiąść i wrócić myślami do tego, co było kiedyś. Czuje wewnętrznie, że od nadmiaru czasu wolnego zwariowałby już tak... ostatecznie.  Rzucanie się w wir pracy to jego antidotum.
Florence.
Wypowiedziane przez nią słowo na powrót przykuło jego uwagę. Dwukrotnie powtórzył wyraz w myślach, akcentując go różnorako i niejako testując, czy to imię pasuje do rudowłosej. Szybko doszedł do wniosku, że leżało na dziewczynie jak ulał, dopełniając w jakiś dziwny sposób jej urokliwie efemeryczną aparycję.
- Skoro reprezentujesz dom Roweny, to jesteś skazana na wybitne – powiedział, pozwalając sobie na delikatne uniesienie kącików ust od góry. Wokół OWTM-ów narosło zupełnie niepotrzebnie mnóstwo mitów. Gdy był w jej wieku, też wpadł w panikę i zaczął gorączkowe przygotowania do egzaminów już gdzieś na początku szóstej klasy. Zachowywał się tak, jakby świat miał się zawalić, jeśli tylko nie uda mu się dostać na praktyki w szpitalu. Cóż, poniekąd się to opłaciło, ale z perspektywy czasu trochę żałuje tego, że nawet wtedy nie potrafił pogodzić obowiązków z przyjemnościami, przez co najlepsze lata życia poniekąd przeciekły mu przez palce.
- Niech no zgadnę, zamierzasz iść śladami rodziców? – to nie był tak do końca strzał. Miał wrażenie, że coś takiego obiło mu się o uszy. Floydowie wspomnieli o niej raz czy dwa. Pewnie pamiętałby, co dokładnie mówili, gdyby przykładał wagę do słów swoich rozmówców, zamiast tylko wtrącać monosylaby i potakiwać w odpowiednich momentach głową, ale... Cóż, nikt nie jest idealny.
Tak się składa, że bezpieczeństwo pufka stało się dla niego sprawą priorytetową w tamtym momencie, więc nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na gest, który wykonała dziewczyna. Potem natomiast sam poczuł się tak zażenowany, że zapewne policzki mężczyzny zaczną za chwilę przypominać kolorem jego włosy.
Spodziewał się, że zaraz zobaczy na jej twarzy jakiś znaczący uśmieszek, albo że dziewczyna rzuci mu zdziwione spojrzenie, ale z pewnością nie przypuszczał, że Florence tak po prostu zapyta dwudziestosześcioletniego gościa, czy może zobaczyć jego... pufka. Spojrzał na nią raz jeszcze, jakby upewniając się, czy to nie był sarkazm. Ale, o dziwo, nie wyglądało na to.
Bez słowa sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej swojego różowego towarzysza. Stworzenie rozgościło się w zagłębieniu jego dłoni, rozglądając się bacznie wokół siebie. Zawsze tak robiło, gdy znajdowało się w nowym otoczeniu.
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Sty 15, 2015 11:17 pm
Florence również cierpiała na brak czasu - po co robić dziennik własnoręcznie, skoro można kupić go w sklepie, a zaoszczędzony czas przeznaczyć na naukę? Nie była może bogata, ale każda dodatkowa chwila czasu w bibliotece była dla Flo bezcenna, więc zakup dziennika traktowała jako uzyskanie większej ilości czasu i pewność, że ma ten notatnik i może w nim pisać. Kto wie, co mogło pójść źle przy rękodzielnictwie... A tak miała czas, aby siedzieć dłużej w bibliotece i korzystać z jej wspaniałych zbiorów, póki jeszcze mogła. Gdyby nie jej ogromnie pragnienie pracy w Mungu, najpewniej po szkole zostałaby w Hogwarcie jako bibliotekarka. Albo asystent bibliotekarki. Nawet mogłaby być pomocnicą Filcha, gdyby tylko miała stały dostęp do tych wszystkich ksiąg!
Ona nie musiała zapełniać swojego czasu nadmiarem pracy, ponieważ jej myśli były spokojne, a serce nieokaleczone żadną tragedią. Aczkolwiek znała takie osoby jak Fabian, które rzucały się w wir pracy, by zająć tym swoje myśli i zapomnieć o przeszłości. Nie sądziła jednak, że to dobre rozwiązanie - w końcu to, co od siebie odpychamy, kiedyś na pewno wróci.
Ale i tak było lepsze niż topienie smutków w alkoholu, oczywiście. Bardziej produktywne.
-Z większości, owszem. - przyznała mu rację, nie bawiąc się w jakieś fałszywe skromności i tak dalej. Była dobra w nauce? No była. Miała dobre oceny? No miała. Więc czemu tego nie potwierdzić. Po tonie jej głosu dało się rozpoznać, że to nie była przechwałka tylko zwykłe potwierdzenie informacji. - Tylko transmutacja mnie męczy...
Ah, ta transmutacja. Największa porażka jej życia. Droga transmutacjo, kiedy ja się Ciebie nauczę... Większość jej znajomych nie przejmowała się jeszcze przyszłością - żyli chwilą, rozkoszując się tym, co oferowało im życie ucznia. Szkolne romanse, dobre jedzenie, leniuchowanie... Kogo obchodziła przyszłość? Kogo obchodziły OWTMy? Większość prawdopodobnie obudzi się na początku siódmego roku i dopiero wtedy zacznie się nerwówka.
-Oczywiście! - pokiwała głową z entuzjazmem, a jej oczy zaświeciły się na samą myśl o karierze uzdrowiciela. Wielkie marzenie Florence. - Ta praca to moje największe marzenie. Chcę pomagać ludziom jak tylko będę potrafiła, nie tylko uzdrawiając ich. Chcę ich wspierać na duchu i rozśmieszać, chcę być rodziną dla tych, którzy są jej pozbawieni, chcę chociaż w taki sposób pomóc w walce ze Śmierciożercami...
Dziewczyna mówiła z zapałem, trochę za szybko, czyli jak zawsze, gdy się emocjonowała. Dla Flo praca uzdrowiciela miała być czymś więcej niż zarobkiem na życie - miała być sensem tego życia. Było to idealne zajęcie, by nieść pomoc innym i chociaż w ten sposób przeciwstawiać się złej polityce Czarnego Pana. Może i nie było to wiele, ale Florence chciała wierzyć, że naprawdę w ten sposób pomaga.
Gdy sięgnął do kieszeni, by wyjąć z niej małe zwierzątko, uważnie śledziła jego ruchy. W końcu dane jej było zobaczyć stworzonko, które rozglądało się wokół z bezpiecznego miejsca w zagłębieniu dłoni Fabiana.
-Ojej. - westchnęła, wpatrując się wielkimi oczyma w pufka. To westchnięcie zawierało wszystkie jej emocje - zachwyt i miłość do różowego stworzonka, prawdziwą miłość, którą poczuła w momencie, gdy go ujrzała. Go? Ją? Właściwie jaka to płeć? Czy pufki mają płeć?
...coś czuła, że po powrocie do Hogwartu uważnie przestudiuje książki na temat tych stworzeń.
-Ma jakieś imię? - zapytała, nadal wpatrując się w pufka. Musiało to śmiesznie wyglądać - ruda para, gdzie dziewczyna gapi się na otwartą dłoń faceta na środku sklepu papierniczego.
Ale kto im zabroni?
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pon Lut 23, 2015 2:33 pm
Z powodu odejścia Florence, kończę wątek pomiędzy nią, a Fabianem.
[z/t dla Florence i Fabiana]
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pon Lis 02, 2015 10:49 pm
Dłuższa chwila minęła od kiedy opuścił Trzy Miotły i wybrał się na przechadzkę prowadzącą do obrzeży kolorowej wioski czarodziejów. Nie był tam jeszcze nigdy, bo wcześniej nie czekało tam nie niego nic dobrego ani ciekawego. A teraz obiecana nagroda łączyła w sobie wszystko, do czego rwał się przez ostatnie dni, tygodnie. I absurdalnie dopiero ostatnie minuty, przed dotarciem do niej były najtrudniejsze i obciążały każdy oddech kilkoma dodatkowymi kilogramami, kiedy osiadał ciężko w płucach. Tęsknota była tak ogromna, że zmieniała krew w żyłach w kwas, a mięśnie w ołów – tak wielka, że aż bolało. Im bliżej był jej zabicia, tym bolało bardziej. Ale to był ten rodzaj bólu, który świadczyło życiu, a przynajmniej o odnalezieniu tej jego lepszej, prawdziwie żywej wersji. I nawet jeśli otrzymanie tej upragnionej nagrody miało poprzedzać przebiegniecie się na boso po rozżarzonych węglach – zrobiłby to. Już by biegł! Gdyby tylko wizja przyłapującego go w pojedynkę nauczyciela nie była tak realna. Dlatego Colette był zmuszony, do bycia rozważnym, do obserwowania swojej drogi i trzymania z dala od głównej ulicy – pewnie dlatego minął się z mężczyzną, który tuż po jego wyjściu wpadł do gospody i obwieścił atak Śmierciożerców. Dlatego Puchon nie podejrzewał nawet w najśmielszych snach, że tym, przed czym powinien się chować nie był bynajmniej poirytowany Profesor Numerologii.
Będąc jak najbardziej szczerym: Colette Warp nie myślał o niczym poza odczytywanymi raz po raz słowami, napisanymi na kartce zgrabnym pochyłym pismem – zupełnie jakby nakreślonymi pazurem wyjątkowo twórczego potwora. O niczym prócz pierwiosnków, spokoju, gonionych przez wilki królikach i miękkiej, gorącej i napiętej skóry na szyi, w którą najchętniej wtuliłby już dawno lekko zziębnięte wargi. Póki co był zmuszony tylko je przygryzać za każdym razem, kiedy wychylał się zza jednego sklepu, by czmychnąć do drugiego, - tak długo, aż nie pojawił się na odgałęzieniu głównej ulicy, gdzie znajdowało się trochę więcej ludzi. Tam niemrawo zwolnił kroku i odkaszlnął, oglądając się za siebie i wciskając dłonie w kieszenie. W prawej czuł, jak jego palce łaskocze krawędź cienkiego papieru, do którego nie tak dawno temu przykleił papierosa, by obłaskawić pozostawionego na zbyt długo Bożka, któremu dawno nie składał pod kamienną kapliczkę żadnych twórczych prezentów. Dziś miał zamiar to zmienić... Nawet jeśli prezentem miały być obłoczki pary wychylające się z rozgrzanych ust albo jeszcze jeden list. Ten drugi, zapisany na stanowczo grubszej kartce spoczywał w drugiej kieszeni – Colette w głupim przeświadczeniu, że może go zgubić, średnio co minutę sprawdzał, czy papier nadal spoczywa bezpiecznie tam, gdzie miał.
Warp zaśmiał się pod nosem, czując jak w miarę zmniejszającego się dystansu teraz ołów w mięsniach odpuszcza, łagodnieje, a on czuje się z każdym krokiem coraz lepiej. Nawet jeśli szedł na to spotkanie zupełnie nieprzygotowany i miałby w ostateczności po tych wszystkich kolejnych i kolejnych romantycznych podchodach stanąć naprzeciwko Niego i zamilknąć, to nadal wszystko to warte było zachodu. Nadal pragnął tego w tej chwili mocniej niż ślęczenia w zatłoczonej gospodzie. Tak, siedzenie wspólnie w milczeniu na szczycie jakiegoś wzgórza i oglądanie powoli  topiącego się w ciemności miasteczka było idealnym, wyrwanym ze snów zakończeniem tego dnia. Kiedy zamiast gwiazd wypatrywałby ogrzanych ciepłym, miodowym światłem wystaw sklepowych i przemykających naokoło nich ludzi, którzy w takim oddaleniu byliby jak ledwie przemykające gdzieś kropeczki. Łaknął tego teraz tak, jak ludzie łaknęli pieniędzy, prestiżu czy zdrowia.
Ocknął się dopiero w okolicach sklepu papierniczego, bo dotarło do niego jakieś poruszenie wśród grupki ludzi, stojących na zakręcie uliczki. Zerknął w stamtąd stronę, z umiarkowany jak na siebie zainteresowaniem, ale koniec końców aż stanął jak wryty, kiedy zza ich pleców na bruk wyleciał galopujący testral, który miast czerni odznaczał się tym, że jego kolory oscylowały pomiędzy porażającą oczy bielą, a łagodnym błękitem. No i był nieomal transparentny. Colette z miejsca go poznał.
- Hej, kolego...! - odparł szeptem, kiedy dzieliło go od szarżującego stworzenia ledwie kilka metrów. - Już za moment będę na miejscu, wcale nie musiał cię wysyłać. Co dla mnie niesiesz, c...? - zaczął ze śmiechem, obracając się za piękną, choć z wolna coraz mocniej rozpadającą się iluzją, która zatoczyła za jego plecami zgrabny łuk i wpadła w niego, celnie dostarczając wiadomość. Z chirurgiczną precyzją – prosto w serce.
"Nie przychodź. Uciekaj.”
Zamarł w miejscu, trawiąc każde słowo, które obiło się jak gong o ściany i sklepienie jego czaszki. Jak to miał uciekać...? Przed czym niby? Aż bezwiednie powiódł wzrokiem w stronę zakrętu zza którego nadbiegła do niego wiadomość. To chyba skróty... Tak, niezaprzeczalnie to były skróty. W przeciwnym wypadku nie byłoby tam tyle ludzi, których musiałby roztrącać, żeby dostać się jak najszybciej na obrzeża Hogsmeade.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pon Lis 02, 2015 11:41 pm
Nie chciał się oglądać za siebie, nie chciał oglądać upiorów za plecami – miały bardzo fizyczne kształty, jawiły się w ludzkim ciele jako ci, którzy Pożerają Śmierć – droga Siostro, zostań, zadbam o ciebie, droga siostro – proszę, wybacz, ta zdrada, której się dopuściłem – odpuść chociaż raz, chociaż dobrze wiem, że zgrzeszę przeciwko tobie jeszcze wiele razy – niestety znalazłem sobie cudowniejszego bożka, więc tak musiało być – musiałaś zostać odtrącona, żeby było ciekawiej – biegł przed siebie – ledwo wysunął się z dziury stworzonej przez rzucone Acidum, które wyżarło częściowo barierę – spoglądać, czy się zrosła, co działo się z Minerwą? Ledwo widziałeś na oczy, przed którymi stawały mroczki, kiedy uparcie ściskałeś różdżkę w swoich dłoniach, zataczając się wręcz na prostej drodze, która biegła w dół, ułatwiając ci pęd – zdradliwa, jasno-zielona, dopiero zakwitająca trawa szybko gromadziła na śliskiej nawierzchni krople, które zaczęły sączyć się z nieba gęstą mrzonką okalającej sylwetki jak szara zasłona kiepskiego spektaklu – no cóż, nie zawsze dostaje się bilety na najlepsze występy, nader często wszystko polegało na dobrym marketingu i wyłudzania pieniędzy... Deszcz zaczął sklejać twoje włosy i wsiąkać w ubrania, przyklejając je do skóry i powodując tylko kolejne fale dreszczy, a ziemia..? Ta zdradliwa ziemia ciążąca z grawitacją, której nie poddawałeś się tylko dzięki adrenalinie napędzającej ciało i jednej, najbardziej klarownej myśli z tych wszystkich – paranoicznemu strachowi, że ten mętny testral rozpłynął się tuż po przekroczeniu bariery i nie dostarczył wiadomości. Więc i stawało się jasnym, że przy jeździe na cienkim lodzie nasza równowaga zależała od prędkości – raz rozpędzeni sunęliśmy przed siebie – gorzej byłoby się zatrzymać... Śliska nawierzchnia zdradziła cię do tego stopnia, że potknąłeś się przy tym pędzie z górki i znowu opadłeś na kolana z głuchym jękiem – tylko pół sekundy i już stałeś znowu, podniosłeś się podpierając o drzewo w niewielkim lasku, w który wpadłeś, nawet nie zauważając Birdie, nawet nie wyczuwając woni krwi – wszystkie twoje zmysły buzowały i płonęły, jakby chciały pożreć ciebie całego, nie zastanawiając się nawet nad tym, ze o wiele rozsądniej byłoby pożreć kogoś innego – w ogóle, zdrowy rozsądek? O czym my tu w ogóle mówimy, hahaha... Nie, nie było tutaj wiele ze zdrowego rozsądku. Płuca rozsadzało od wnętrza, żebra były zbyt mocno zaciśnięte i chyba ciągle zmniejszały swoją objętość, ciągle malały – niewidzialne dłonie Śmierci coraz mocniej zaciskały jeszcze bardziej niewidzialny kaftan bezpieczeństwa – tylko po to, by puścić go gwałtownie w najmniej odpowiedniej chwili... o ile teraz przystaniemy i zastanowimy się, czym właściwie była "najmniej odpowiednia chwila" według samej Kostuchny przytrzymującej białymi palcami kosę nad głową pędzącego, przemokniętego Kota...
Zawsze woń deszczu była przyjemną – tym razem śmierdziała – tak mogłoby cuchnąć piekło, w której wszystko wypalano – tylko miast ognia używano kwasu i krwi spadającego z nieba, a te przesiąkały, przenikały przez skórę i wdzierały się w każdą komórkę ciała i każdy neuron – nie, nie mogłeś już iść – a jednak szedłeś, dławiąc się powietrzem, patrząc na krople spływające z twojego nosa, nieco pochylony, z jedną dłonią zaciśniętą na różdżce i drugą zbierającą palcami materiał koszuli, mnąc go – już niżej, już prosto, już prosto – popatrz, nie ma tutaj nikogo – całkowita pustka, deszcz rozgonił mieszkańców do ich domów, ulice opustoszały w tym smrodzie pyłu i kurzu unoszonego teraz przez deszcz i przygniatanego do dna – tak, oto i miasto, miasteczko magii – zmiecione, pożarta, martwe – oto i Twój dom, a w tym domu przyszło wypatrywać błoniastych skrzydeł – niech tutaj będą, niech będą bezpieczne, nieporwane... Nogi ci się plątały – to chyba jakaś złośliwa prządka z rodzaju tych tkających przeznaczenie obwiązywała je splecioną włóczką – patrzysz więc pod nie, bo w sumie nie ma co zadzierać głowy, kiedy wszystko tonęło w tej szarości, szumie topniejących kropel i mroczkami objawiających się różnymi barwami i co jakiś czas robiącymi blank space na pół sekundy – wystarczającą ilość byś się chwiał i musiał łapać równowagę o coś o bardziej stałym i wdzięcznym błędniku niż twój własnym – och, dziękuję ci, dobry kamieniu, dobra ściano, dobry murze – powierzę ci na ten krótki moment ciężar swego ciała, dobrze? Czarnowłosy zawisnął na niej podparty całym lewym bokiem i prawym przedramieniem, starając się utrzymać na drżących nogach – świat wirował, moi drodzy – tańczył flegmatycznie, ale nie monotonnie – był w tym wykańczający, hipnotyzujący czar, który nie pozwalał się temu poddać – wzdrygałeś się co rusz – zimny deszcz kontrastował z twoim płonącym ciałem – i za nic twoje komórki nie chciały oddać tego pożaru chłodnemu eterowi, chłodnym objęciom Śmierci, która nawet cię teraz nie dotykała – stała przed tobą, no spójrz – unosisz głowę spod swych stóp, kiedy upewniłeś się, że nadal stoisz – no tak, zachowujesz względny pion, nawet jeśli pół wisisz na ścianie jakiegoś domu, nieco skryty pod daszkiem na skraju wejścia do Hogsmeade – nachylała się nad tobą, wierna i jak zwykle obojętna, zawsze milcząca, zawsze słuchająca, nawet kiedy nie rozwierałeś warg, lekko popękanych, których pragnienia nie gasiły te krople płynące z nieba... Uniosła swoją rękę i wskazała kościstym palcem świat zamknięty za twoimi plecami – obejrzałeś się gwałtownie... ale nikogo nie dojrzałeś. Czy ktokolwiek za tobą pobiegł? Czy skutecznie zgubiłeś ich w lesie?
Panie Boże, bardzo proszę...
Czarnowłosy oderwał się od ściany i poszedł dalej opustoszałą ulicą, podpierając się ściany, trzęsąc się jak osika z horrendalnego wysiłku, do którego zmuszał swoje ciało – i tylko kompletną tajemnicą pozostawało, jakim cudem w ogóle trzymał się jeszcze na nogach – sam nie wiedział, nie miał siły nawet samego siebie o to pytać – już nie mógł biec, starał się liczyć kroki, które robił, nie trzymając nawet głowy uniesionej.
Coletta nigdzie nie było.
Do czasu.
Jedna, jedyna osoba stojąca pod daszkiem jednego ze sklepów, której nie dostrzegłeś od razu.
Zatrzymałeś się, kiedy dojrzałeś jego smukłą sylwetkę.
Cały i bezpieczny...
I ten widok sprawił, że cała energia zaczęła ulatniać się z twojego ciała i nagle zrobienie kolejnego kroku, powiedzenie czegokolwiek, ruszenie się - nagle to wszystko stało się niemożliwe. Cudownie łagodzący czar jego dwukolorowych oczu spłynął błogosławieństwem po ciele grzesznika.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Wto Lis 03, 2015 9:02 am
Zostawił rozpadającego się testrala daleko za sobą, tam gdzie jego łagodnie połyskujące cząsteczki, przybierające z wolna wygląd mgiełki, pocieszyły jeszcze chwilę oczy jakiegoś dziecka, które przykleiło się do szyby wystawy od wewnętrznej strony sklepu i na te kilka sekund zapomniało, po co tam przyszło. Ale tym razem mgiełka wcale nie była zwiastunem niczego dobrego, choć nie dla tego konkretnego chłopca.
Chyba dobrze, że zaczęło padać. Chyba dobrze, że czarodzieje obrzucali się ze znużeniem zaklęciami i ostatecznie kryli w sklepach i domach – było ich coraz mniej. Coraz mniej z nich Colette musiał przepraszać, kiedy wypadał zza zakrętu na niemiłosiernie wiotkich nogach i mijał ich niespokojnie, nierzadko przydeptując szatę lub przyczyniając do gubienia równowagi. Chyba dobrze, że włosy coraz mocniej przyklejały się Puchonowi do czoła i policzków, sukcesywnie utrudniały widok, że towarzyszący wszystkiemu chłód zamienił jego oddech w rzężenie po dłuższym, nieprzerwanym biegu. I ostatecznie to chyba dobrze, że kocie łby, którymi było wybrukowane większość uliczek Hogsmeade, były tak śliskie i zdradzieckie podczas szybkich manewrów, bo wtedy Warp nigdy nie poślizgnąłby się niebezpiecznie na jednej z nich i nie byłby zmuszony przystanąć, by ratować się od upadku, wpadając nieomal na wystawę sklepu Scrivenshaft'a. Gdyby do tego nie doszło, pewnie nadal biegłby przed siebie i minął się ze swoim bożkiem o kilka cali, fundując sobie zupełnie nieznaną mu przyszłość, przed którą rzekomo miał uciekać. A tak, kocie łby powbijane bezlitośnie w wilgotniejącą ziemię, przysłużyły się innemu kotu, opartemu o ścianę i widocznie zamroczonemu.
Colette aż włos zjeżył się na głowie – słowa ani krzyki nie były tutaj potrzebne, byli na ulicy zupełnie sami. Nikogo nie obchodziły twarze za szybami sklepów, pochłonięte teraz przecenami i zakupową gorączką. Nikogo nie obchodził nawet nieprzyjemny świst wiadru, który przemykał między ciaśniejszymi uliczkami i potęgował w miarę przyspieszania tempa poruszania się nimi – tak, jak to teraz robiło Smoczydło. Zwiększyło swoje tempo. Tak mocno, że tak, jak wystawa sklepu papierniczego, skończyła też ściana tuż obok Sahira – idealne i pełne gracji wyhamowanie było niemożliwe. A kiedy Col już do Niego dobiegł, to...
Zdaje się, że chyba coś mu powiedział. Chyba: „Chodź Sahir, zabiorę cię stąd”. Ale nie dałby głowy, bo sam nic nie usłyszał – bo deszcz siekł już o dachówki okolicznych domów, bo wszystko mógł wygłuszyć jego własny ciężki oddech i ostatecznie, bo umysł zatruty przez bezpośredni zastrzyk adrenaliny zmienił płynny ciąg zdarzeń w jakieś urwane fragmenty. Co gorsza wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazywały, że bardzo mało pozostało im już tych „bezpiecznych fragmentów” i już za chwilę dogoni kota to przed czym tak uciekał. Niezależnie od tego, co to było.
”To bardzo niebezpieczna sytuacja... Ktoś mógłby zobaczyć nas razem, pomyśleć więcej niż oboje byśmy chcieli - najlepiej jakbym oddalił się, zachował minimum przyjętego w normach społecznych dystansu i spróbował pomóc Mu bez robienia niepotrzebnych scen. Tak, by na widok ulatującej z Niego energii dzieciaki nie przyklejały się do szyb sklepów, jakby chcąc zobaczyć mgiełkę po znikającym, fałszywym Patronusie. Nie mogę go przecież nieść na rekach...” – nie pomyślał Colette nigdy, kiedy otaczał rozdygotanego Krukona ramieniem i przyjął jego ciężar na siebie – wprost od dobrego kamienia, ściany i muru, które dotąd dzielnie go w tym zastępowały. Wiotkie kolana ugięły się pod nim nieznacznie, od razu pokazując, że nie da rady doprowadzić chłopaka do sklepu, ale na pewno w obliczu dziwnego fatum, depczącego Nailah'owi po piętach, nie zamierzał zostawiać ich na widoku.
- Jeszcze kawałek... Siądziemy tu za rogiem. - odparł znacznie przytomniej, mając te pierdoloną świadomość (od samego spoglądania na Sahira), że prosi go o nieco zbyt wiele. Gad wspomógł go jednak na tyle, na ile potrafił i po kilku drżących krokach, skryli się pod zadaszonym zaułkiem pomiędzy jakąś małą, zamkniętą biblioteką a czyimś domem. Tam Colette nie wytrzymał i oboje osunęli się na ziemię, ale przynajmniej tylko na tyle, że Puchon skończył na kolanach i przytrzymał przyjaciela w ramionach, by i ten trzymał się pionu przynajmniej od połowy ciała. Oparł go łagodnie o zimną ścianę i zaczął biegać najpierw wzrokiem, a potem dłońmi niespokojnie po jego ciele.
- Kto ci to zrobił...? Tutejsi uprzedzeni wieśniacy? - wybąkał, czując, że żadna inna, bardziej prawdopodobna możliwość, nie przychodzi mu na myśl. - Czy inni uczniowie?
Dyszał i wsuwał dłonie pod długi czarny płaszcz, badając tors chłopaka i szukając na nim ran.
- Co ci się stało...?
Znowu jego własny głos brzmiał dla niego cholernie głucho, piszczało mu w uszach i wciąż nie mógł przestać zerkać co chwilę na zmęczoną twarz wampira, okrytą niemożliwie bladą farbą, jaśniejszą niż codzienna. Podświadomie wiedział dokładnie, co zaradziłoby temu stanowi... O tak, wiedział – ale jeśli to, co goni miejskie koty dotrze tutaj i Sahir sam nie mógł dać sobie wtedy rady, to z dodatkowym balastem w postaci pozbawionego krwi Colette poradzi sobie jeszcze gorzej. I tu pojawiało się pytanie: Czy Puchon czuł się na siłach być bohaterem i bronić kogoś, na kim mu zależało? Oczywiście spytany na co dzień, siedzący na nagrzanym przez słońce murku fontanny na dziedzińcu zaprałby się, że zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Każdy, by się zaparł! Ale teraz padało, chłód kostniał palce, a on trzymał swój skarb omdlewający w dłoniach.
I co teraz...?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Wto Lis 03, 2015 12:02 pm
Więc teraz nasze życie na dnie, choć już bywało gorzej, w końcu życie ma swoje dołki, w których udawało nam się kopać jeszcze większe – witaj w moim świecie, Colette, dawno już się do niego wkradłeś, całkowicie dobrowolnie – zastanawiam się tylko, czy chociaż częściowo byłeś świadom tego, że wokół mnie dzieją się rzeczy, o których nie śniło się Dumbledorowi – pewnie tak, bo nigdy naiwnie nie zapytałeś, dlaczego ciągle piję sam- więc jeśli tak, to dobrowolnie przekreśliłeś spokój – i nawet nie mam sumienia mówić, że tego nie chciałeś w jakimś stopniu – przeżywać więcej, niż dostępne to było zwykłym śmiertelnym... ale niezbyt dużo. Wiesz. Ja też wiem. Bariera Piotrusia Pana nie może zostać naruszona – ta twojego rodzaju, nie ta mojego, w której Piotruś Pan poleciał do Nibylandii, bo chciał walczyć z Piratami, a oni tam już czekali na niego z dragami – i dzień jak co dzień – codziennie tutaj umierał kolejny Piotruś Pan... Kiedyś postawiono przede mną pytanie: co z tego może wyniknąć, skoro ciągle tu bez zmian..?
Smok ciągle wydawał się być bardzo blisko – na wyciągnięcie dłoni, wystarczyło, byś miał ją siłę unieść – nie miałeś – wciąż podpierałeś się barkiem o chropowaty mur jednego z domów, za którego oknami nie paliły się nawet światła – może nikogo nie było, może akurat nikogo nie było w tym konkretnym pokoju tuż nad waszymi głowami – jego bieg nie był biegiem, nie był nawet mignięciem – od samego początku był właśnie tak blisko – że obojętnie, jaka wielka samotność by nie ściskała na gardło, obojętnie jak potężne demony nie opadałyby na ręce, On po prostu był – jak dobry duch, który miał wiele roszczeń co do tego, którym się opiekował, kochając go piętnować, by czasem nikt nie miał głupich złudzeń – i dobrze, dlaczego by niby nie? I tak wokół nikogo nie było, kto spróbowałby położyć chociaż jedną deskę w celu wybudowania legendarnego mostu nad przepaścią dzielącą wymarłą z pozoru wyspę od reszty świata, gdzie się skuliłeś za stalowymi kratami – więc rzeczywiście świat zamieniał się w zlepek urwanych fragmentów pozlepianych w jedną pokraczną układankę, w której nic nie było pewne – nawet to, że Smok naprawdę rozwinął swoje skrzydła i był "tu i teraz" – bo bardziej zdawał się być rozgorączkowanym majakiem z osłabienia. Nie wiesz, czy powiedział "Chodź Sahir, zabiorę cię stąd" i nigdy nie rozwikłasz tej zagadki – tak jak nigdy się nie dowiesz, czy nie powtórzyłeś mu "Uciekaj!" – chyba nie, coraz bardziej ciążąca czerń tłocząca twój umysł nie pozwalała na taką lotność umysłu – zamiast tego lekko się uśmiechnąłeś, a gdyby miał nazywać jakieś emocje przemawiające przez ten uśmiech, byłaby tam kropla niedowierzania, kropla zdziwienia – wszystko zminimalizowane do minimum, tak jak i sam grymas był ledwo dostrzegalny, kiedy dwukolorowe oczy jeździły po twoim ciele, a skrzydła się wyciągały, by osłonić cię od deszczu – i naprawdę przestałeś go czuć – byłbyś gotów przysiąc, że słyszałeś, jak ze stukotem zaczęły obijać się o przejrzystą błonę – a nie, to dźwięk kropel uderzających o dachówki... I otulił cię potężnym ogonem, i sięgnął opatrzoną w pazury łapą – mógłbyś być bezwładnym workiem mięsa ciągniętym po śliskim jak rybie łuski chodniku i nie robiłoby ci to żadnej różnicy w poczuciu zdjętego ciężaru z barku, zdjętego strachu, który zupełnie niemądrze i paradoksalnie zniknął, bo gdybyś chociaż trochę zachował trzeźwości umysłu, wiedziałbyś, że należy stąd spierdalać jak najdalej – i to teraz, a nie dawać się przenosić smoczym łapom... Och, Nailah, to było AŻ pozbawione sił ramię Puchona, który sam drżał z zimna i wyczerpania emocji, które pochłonęły jego jestestwo. I nie usiadłeś owinięty smoczym ogonem – usiadłeś na chodniku i ledwo oparłeś się ramieniem o kamień, który wcale nie był rozgrzany, z zamkniętymi powiekami. I wciąż kurczowo zaciskałeś palce na pulsującej rządzą krwi różdżce, która to żądza nie była wcale wypalająca – tak gładko wpisywała się w odczucia wnętrza, że przestawała być odrębnym ciałem, a stawała jednością, przedłużeniem ręki. To "jeszcze kawałek"... cała ta droga, która wydawała się tylko błyskiem, marną teleportacją – naprawdę mógł być ciągnięty twarzą po ziemi i chyba by za bardzo nie zauważył... Otworzyłeś oczy, czując jego chłodne dłonie błądzące po twoim rozgrzanym ciele i wyciągnąłeś swoją, by złapać go za przedramię – odgłos deszczu, wyciszony, jego głos, świadomość świata, świadomość zimna powietrza, które zamykało ich w smugach kropli nie spadających aktualnie na ich głowy dzięki zadaszeniu, jakby ktoś otworzył nagle zamknięte drzwi, przed którymi stałeś, lub nacisnął przycisk "start" ze spauzowanego filmu – wszystko znów zaczęło płynąć swoim tempem – może dlatego, że wreszcie przestałeś się skupiać na pozycji pionowej – a może dlatego, że czar zaniepokojonych (choć to mało powiedziane) tęczówek, które teraz były tak blisko, zadziałał zupełnie inaczej przy kaplicy Zapomnianego Bożka – Bożek wyczuwał strach, wyczuwał niepokój – jakżeby więc miał się nie przebudzić, przypominając sobie, że za cenę własnego życia należy bronić jedynego wyznawcy..?
- Musisz... wysłać... wiadomość do zamku... Śmierciożercy... - Jak to było, że mówienie sprawiało nagle tyle problemów i wydawało ci się, że nie słyszysz własnego głosu, co dopiero Colette miałby go słyszeć? Ściągnąłeś brwi – chciałeś do niego mówić, chciałeś by do ciebie mówił – chciałeś jego bliskości tu i teraz, ale rozsądek i świadomość przebudziły się, nawet jeśli bardzo sennie – tak długo go nie widziałeś, tak długo zostawiłeś go na pastwę losu – a może było właśnie na odwrót? Tak bardzo się bałeś jego spojrzenia po tym wydarzeniu w Arkanach... I potem ta wiadomość. Że wymazał swoją pamięć. - Śmierciożercy pojawili się na Ziemiach Niczyich. Mogli... mnie gonić.
I w tej cennej pogoni zgubiłeś bezcenny dar, którego dym miał uczcić chwilę tonięcia w jedynym prawidłowym świecie, który posiadał dwukolorowe niebo – tym zaklętym w tęczówkach Coletta Warpa.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Wto Lis 03, 2015 1:04 pm
Nie było na chodniku absolutnie żadnego człowieka – nikogo, kogo można by poprosić o pobiegnięcie z wiadomością. Żadnej sowy czekającej z wyciągniętą nóżką na wymiętą, mokrą kartkę, zapisaną wcześniej zupełnie inną korespondencją, na której ktoś rozedrganą dłonią napisał: „Pomocy, Śmierciożercy w Hogsmeade!”. Jak niedorzecznie to musiałoby wyglądać...? Nieporadna próba porozumienia sięprzerażonego ucznia – a co, jak Dumbledore pomyślałby, że to głupi żart? List musiałby wysłać nauczyciel. Dwoje z nich znajdowało się przy głównej ulicy... Jedno dokładnie w Trzech Miotłach. Oni na pewno nie wiedzieli co się dzieje, już rozpoczęliby ewakuację, ktoś podniósłby alarm, ktoś na pewno...!
To śmieszne, że czasem nawet najjaśniejsze i najklarowniejsze umysły zaciemniał brak pomysłu na to, że to właśnie my powinniśmy być tą osobą. I wtedy Colette również pomyślał o quasi-Patronusie, ale nie wierzył, że ten da radę. Prawdziwy popędziłby już w powietrzu, ale jego podróbka była marna, zwłaszcza zrodzona w tak rozchwianym stanie. Nie był nawet pewien, czy maleńki nietoperz w ogóle doleci do Trzech Mioteł – a nawet jeśli, to tylko szczęściem mógł założyć, że Profesor Thynn nadal siedzi przy tym samym stoliku i usłyszy wiadomość.
Czuł, że zaczyna powoli panikować, nawet do stopnia, w którym nieznacznie podnosił koszulkę Sahira, by spostrzec czy gdzieś nie ma krwi, skazując jego organizm na losowe chwilowe uszczypnięcia chłodu. Urwał nagle jak nożem, dopiero kiedy blada dłoń złapała go zdecydowanie za przedramię i tą wyraźną sugestią zmusiła do skupienia całkowitej uwagi na, z jakiś względów, wyczerpanej twarzy wampira.
Śmierciożercy w Hogsmeade.
Tuż pod nosem Dumbledore'a.
Co za diabelna potrzeba zmusiła ich do tak ogromnego ryzyka?
- Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie... - znowu bezwolnie zjechał wzrokiem w dół, na okolice brzucha przyjaciela, wmawiając to wszystko bardziej sobie niż jemu, po czym dwoma zdecydowanymi szarpnięciami, zasłonił jego odkryte ciało połami płaszcza. - Nie, tak tego nie załatwimy. Nie mam zamiaru, zostawiać cie tutaj samego. Tak, jak ty, jest tu pełno ludzi, którzy potrzebują pomocy... A ja jestem pierdolonym uczniem Hogwartu, nie będę spierdalał! - zacisnął zęby, czując jak oddechu tym razem nie pozbawia go bieg czy atak paniki, ale bezsilnej wściekłości. To oni Mu to zrobili, tak? Oni – ten pozbawiony formy i twarzy potwór, który spuszczony ze smyczy trząsł całą Anglią. To jasne, że Colette sobie z nimi nie poradzi... Nawet jeśli jego szanse nie były zerowe, to jeśli napastników będzie więcej niż para, to nie zdąży nawet kupić innym za dużo czasu. Ale to wcale nie oznaczało, że zamierzał pozostawić tu Sahira, otoczonego rozgrzewającym zaklęciem i biec ile sił w nogach, by ostrzec innych.
Chyba jednak cała reszta szkoły miała racje, a Nailah okropnie się mylił: Colette Warp był naprawdę wyjątkowo głupi.
Wyciągnął swoją różdżkę zza pazuchy płaszcza i przysunął ją do skroni.
- Auditio. - czuł jak w uszach przestaje mu piszczeć i jak słyszy lekkie chrobotanie myszy tuż za ścianą, o którą opierał się Sahir, jak ogłusza go jego własne tętno i cichsze bicie serca jego przyjaciela. Na początku zamiast tego zaklęcia chciał obłożyć okolicę barierą sygnalizującą pojawienie się kogoś nowego, ale w obliczu spacerujących chodnikami niewinnych ludzi nie zdałoby to egzaminu. - Spokojnie... - sapnął i uprzedził, choć nie wiedział, czy nie jawi się przypadkiem w oczach wampira jako debilny opętaniec, który zupełnie nie panuje nad tym, co robi. - Wyślę wiadomość, ale nie do Dumbledore'a... A przynajmniej nie bezpośrednio. Wytrzymaj jeszcze chwilę... - głos mu się podłamał i chłopak wyrwał się do przodu, przyciskając nos i usta do szyi wampira. Idealnie ciepłym miejscu, gdzie łączyła się ona z ramieniem. - Potrzebuje tu odrobinę twojej pomocy... Musi mi wyjść idealnie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby i nadal oddychając głośno, po czym na moment zarzucił czarnowłosemu ramiona na szyję, zaciskając powieki do momentu, aż pod nimi nie wystrzeliły tylko dla niego widoczne fajerwerki. Starał się skupić na wczesnym poranku w Pokoju Wspólnym Hufflepuff'u i delikatnych refleksach porannych promieni słonecznych, przepływających łagodnie po gryfie gitary Sahira, na duszącym zapachu kurzu wirującego w dalszych częściach biblioteki tuż obok jednego z okien, na gładkiej fakturze drewna, z którego sklecono śliczną ławkę niedaleko zagrody i wreszcie na widoku jedynego wschodu słońca, jaki udało im się wspólnie zobaczyć. I kiedy w końcu rozchylił na moment powieki, spostrzegł, że rozpoznaje miękki, czarny materiał płaszcza, który grzał mu teraz policzek. Dawno temu, przez kilka dni wisiał przy jego łóżku i straszył współlokatorów. - Umbra Patronum. – mruknął nieomal bezmyślnie, przez kilka dłużących się sekund nie mogąc oderwać wzroku od tkaniny. W tej chwili koniec jego różdżki zapłonął soczystym, błękitnym blaskiem i zaklęcie nie tyle z niego wyskoczyło, co wystrzeliło torpeda i niewielki jasny nietoperz, przebił się bezgłośnie przez ścianę, pozostawiając po sobie znikającą powoli smugę. Najwidoczniej Patronus nie kłopotał się nawet omijaniem rzeczy, przez które mógł przeniknąć, pędząc najkrótszą, możliwą drogą.
Puchon natychmiast oderwał się od rannego i chcąc wykorzystać dobrą passę, rzucić drugie zaklęcie.
- Nie zostaniemy tu. Pójdziemy do sklepu, co...? Przydałoby mi się nowe pióro.- uśmiechnął się nerwowo i strzepnął z różdżki jakby niewidzialny bród. - Mobilicorpus. – lekka łuna na moment otoczyła Nailah'a, ale na tym efekty specjalne się zakończyły. - Cholera jasna!
Warp miał ochotę cisnąc magiczny artefakt na ziemię, ale powstrzymał się i wsunął go tylko za pazuchę.
- To nic, to nic... Dam radę. Oboje damy. - powtarzał i wstał, łapiąc znowu Krukona pod ramiona. - Słyszałeś, co mówiłem? Nie zostajemy... Obiecuje, że to już ostatni raz i potem wszystko już zostawisz mnie, co? Ostatni raz, Sahir. Raz... Dwa... I trzy! - szarpnął ukochanym w górę i zadrżał na całym ciele, się ale na szczęście sam oparł bokiem o brudną ścianę. Uśmiechnął do niego, tak, jakby po tych małych kroczkach rozpierała go jakaś niemożliwa duma. Przełożył sobie rękę Czarnego Kota przez kark i postanowił przewlec go jeszcze przez te kilka metrów, wprost do drzwi sklepu – łatwiej było o tym pomyśleć, niż zrobić. Nailah pozbawiony energii, nieznacznie większy od Cola, był nie lada wyzwaniem w transportowaniu, ale Warp nie czuł, że ulatniają mu się siły. Owszem mięśnie go piekły, było mu w obecnym ułożeniu bardzo niewygodnie i raz na jakiś czas dopadał o krótki, urwany kaszel, ale poza tym zapas sił był pozornie niewyczerpany. Jeszcze cztery kroki. Nie chciał oglądać się za siebie i wypatrywać czarnych sylwetek w maskach. Trzy kroki. Nie chciał myśleć o tym, że perfekcyjne zaklęcie zostanie zniszczone lub zgubione zanim dostarczy wiadomość. Dwa kroki. Nie chciał przestać wierzyć w to, że ma Fortunę nadal nad swoją głową i od teraz owocnie zadba o bezpieczeństwo wszystkich dookoła siebie. Już trzymał rękę na framudze.
- Pomocy! - krzyknął do opustoszałego na pierwszy rzut oka sklepu, kiedy tylko przekroczył próg i maleńki dzwoneczek obwieścił przybycie nowych klientów. Podszedł z Sahirem bliżej lady i zepchnął dłonią jakieś pudełka z piórami z ustawionego pod ścianą krzesła, po czym usadził wampira na nim.

_______________________________
Auditio – 2,6 (różdżka przyłożona wprost do celu, więc celności nie liczę lel)
Umbra Patronum – 6,6
Wzmocnienie – 5,2


Ostatnio zmieniony przez Colette Warp dnia Wto Lis 03, 2015 1:40 pm, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Wto Lis 03, 2015 1:04 pm
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością

#1 'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a Dice-icon
#1 Result : 1, 6

--------------------------------

#2 'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a Dice-icon
#2 Result : 5, 6

--------------------------------

#3 'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a Dice-icon
#3 Result : 4, 1
Sponsored content

Sklep Scrivenshaft'a Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach